Drugi dzień stycznia. Już posprzątano noworoczne trupy. Próżno szukać resztek sflaczałych balonów, brokatowych oprawek okularów układających się w napis Happy New Year, kolorowych wstążek, piór, jednorazowych kubeczków okolicznościowych, fikuśnych czapeczek z gumką, papierowych gwizdków i całej reszty sylwestrowego śmiecia. Spomiędzy płyt chodnikowych wyskrobano złote konfetti. I tylko neony unoszące się złowieszczo nad ulicami ciągle życzą radosnych świąt i szczęśliwego nowego roku.
Jest późno. I jestem zmęczona. Na stacji Essex łapię zasięg w telefonie. Ktoś wysyła mi obsceniczne zdjęcia metodą AirDropping. To zdaje się nowa forma podrywu neandertalczyków, którzy zamiast maczugi w ręce dzierżą telefony. Na ekranie pornograficzny rzyg. Akceptujesz czy odmawiasz? Rozglądam się. Na platformie kilkadziesiąt osób. Wszyscy w pochyleniu. Jak do modlitwy. Kiwają się nad ekranami ciekłokrystalicznych brewiarzy. To może być każdy. Młody Latynos w burej kurtce, pomarszczony Azjata objuczony zakupami, długowłosy ryży blondyn w rogowych okularach. Żaden nie nawiązuje kontaktu wzrokowego. Obsceniczne zdjęcia wyświetlają się jedno po drugim. Nie nadążam z usuwaniem, więc postanawiam wyłączyć telefon. W końcu nadjeżdża metro. Moszczę się wygodnie. Wyciągam książkę. Za trzydzieści pięć minut będę w domu.
Stoimy. Drugi kwadrans. Zdążyliśmy wjechać na most i pociąg nagle się zatrzymał. Pies na torach!– ogłosił konduktor. Czekamy na wsparcie. 45 minut później pojawia się policja. Słychać syreny. Do przedziału wpada zdenerwowany funkcjonariusz. W jednej ręce ma latarkę, w drugiej miskę z jedzeniem. Chcą zwabić psa- stwierdza pasażer spod okna. Oby uratowali to biedne zwierzę– wzdycha dziewczyna z dzieckiem. To jest nie do pojęcia- prycha starsza pani. Żeby przez psa zatrzymywać cały pociąg, to niedorzeczne!– wykrzykuje wyraźnie zdenerwowana.
Czytam „Ucho igielne” Myśliwskiego. I nagle te kilka zdań. Jak pożar. „Zajrzałem do następnych sąsiadów i następnych, po tej, po tamtej stronie drogi, ale nikt psa nie widział. Nadzieja, że go łatwo znajdę, zaczęła we mnie topnieć. W pewnej chwili przeraziłem się własną myślą, że mógł pójść gdzieś na tory popełnić samobójstwo. I leży między szynami, przejechany przez pociąg. Nie wiem, czy psy popełniają samobójstwa, lecz moja bezradna wyobraźnia dopuściła taką możliwość”- czytam. I zimno siada na plecy. Dog on tracks.
Konduktor ogłasza, że zasilanie zostaje wyłączone. Cichnie szum klimatyzacji. Robi się gorąco. Zdejmuję płaszcz. Rozpinam sweter. Dziecko zaczyna głośno płakać. Starsza pani wachluje się dłonią. To już 65 minut – mamrocze pod nosem. I kiwa głową, zdegustowana.
Gdzie jest pies? Powtarzam. Czy widzicie psa?- słychać nawoływania przez krótkofalówkę. Czuję się jak na planie hollywoodzkiego filmu akcji. Może zaraz pojawi się Keanu Reeves i nas wszystkich uratuje? Myśl o tym, że jesteśmy zamknięci w blaszanym pudełku i nie wiadomo kiedy będzie można opuścić wagon, zaczyna paraliżować. Robi się klaustrofobicznie. Duszno. Nieprzyjemnie. Ćwiczę oddechy żeby uniknąć ataku paniki. Raz, dwa, trzy, cztery… wypuścić powietrze. Powtórzyć. Myśl o psie- pisze koleżanka. Czy wolałabyś być na jego miejscu?
Myślę o psie. Który jeździł koleją. Nazajutrz dowiaduję się, że miał na imię Jake. Rude futro i ufne spojrzenie. Kiedy jego właścicielka wyjechała na święta, zostawiła psa pod- jak sądziła- dobrą opieką renomowanej firmy, która ma w swojej ofercie usługę zatytułowaną: dogsitting. Jednak, w bliżej nieznanych okolicznościach, 30 grudnia pies zerwał się ze smyczy i uciekł. Firma nie powiadomiła klientki o zaistniałych okolicznościach. Kiedy kilka dni później dziewczyna wróciła do Nowego Jorku rozpoczęły się nerwowe poszukiwania. Ktoś zauważył psa błąkającego się w okolicy stacji Essex, ktoś z pasażerów nagrał video, na którym widać jak rudy biegnie po torach. W akcję zaangażowała się nowojorska policja, liczne służby, a przede wszystkim wolontariusze, którzy relacjonowali na bieżąco przebieg poszukiwań w mediach społecznościowych. Jake, który wcześniej został odratowany z transportu do koreańskiej rzeźni, wrócił do domu. Podobno koty mają dziewięć żyć. Wygląda na to, że psom też się to zdarza.
*
Jest marzec. Ale ciągle nie ma wiosny. Dzisiaj mijają trzy tygodnie odkąd nasz kot przepadł bez śladu. Wracam z pracy. Zmęczona. Zrezygnowana. Kiedy metro zatrzymuje się na moście, przypominam sobie historię uratowanego psa. I nagle dostaję wiadomość. Zdjęcie kota pochylonego nad miską. W pierwszej chwili myślę, że to Pani Matka, która się u nas stołuje. A potem już wiem. Że zdarzył się jeszcze jeden koci cud. I – po trzech tygodniach rozpaczy i bezdennej otchłani- Cecyl wrócił do domu.