stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

American pastoral

Posted on December 10, 2020December 13, 2020 by Weronika Kwiatkowska

Kiedy pęknięcia w suficie zamieniają się w mapy, to znak, by wybrać się w podróż. Nie musi być długa. Wystarczy jedno popołudnie. Kilka godzin. Byle dalej od kanapy i krzesła. Kokonu pościeli. Biurka. I stołu. Oplutych chodników. Zwichniętych neonów. Sąsiada grabiącego liście. Wąskiego, ciemnego korytarza. W którym mijają pandemiczne tygodnie. Bez początku i końca. Bez treści. I puenty. Trzeba wyszarpać ciało przyrośnięte do mebli i umieścić w innym kontekście. Zrobić wyłom. Wpuścić trochę świeżego powietrza.

W prognozie sine niebo i deszcz. Czekamy na wiatr co rozgoni ciemne, skłębione zasłony. I kiedy zbliżamy się do miasteczka Garrison, następuje cudowne przemienienie: świeci słońce.

Pierwszy przystanek: Boscobel Home and Gardens. Zbudowany w 1808 roku dworek był pierwotnie posiadłością potomka holenderskich osadników o nazwisku States Dyckman. W wieku XX. został sprzedany za jedyne 35 dolarów i miał zostać zrównany z ziemią. Dzięki hojnemu wsparciu współzałożycielki Reader’s Digest, Lili Acheson Wallace, konserwatorom udało zachować się wiele kluczowych fragmentów architektonicznych i ponownie złożyć budynek do kupy. Neoklasycystyczna posiadłość została przywrócona do pierwotnej świetności i przeniesiona w miejsce, w którym znajduje się dzisiaj.

Ale pomalowany na żółto budynek z białymi kolumnami nie jest największą atrakcją tego miejsca. Mijając po prawej oranżerię i herbarium, szpaler przystrzyżonych drzew, które – mimo, że już grudzień – mienią się złotymi liśćmi, wstępujemy w błękitno-srebrzysty pejzaż rzeki Hudson. Z południowej strony wyrasta Góra Niedźwiedzia (Bear Mountain), pod stopami rudzieją trawy porastające malowniczo bagna (Constitution Marsh), i jeśli wytężyć wzrok, można dostrzec budynki Akademii Wojskowej w West Point. Spod kożucha chmur wypadają promienie, zamieniając wody w ciekły metal. A wszystko – jak pisał poeta – bezkrwawo i nikogo nie boli. Gloria! Gloria in excelsis soli!

Otwarte szeroko ramiona krajobrazu. Można wreszcie zrzucić balast niekończących się godzin spędzonych w zamknięciu. Przed migającymi ekranami. W niewygodnej pozycji. Permanentnym przykurczu. Rozprostować mentalnie. Odetchnąć. Mijamy rzędy choinek czekających na white Christmas, które pewnie się nie zdarzą (wczoraj nad ranem ugryzł mnie komar!). Spacerujemy alejką wśród popiersi pokrytych patyną. Pod drewnianym budynkiem przypominającym stodołę, spotykamy pręgowanego kota. Zatrzymuje się na chwilę i szybko przepada w zaroślach.

This image has an empty alt attribute; its file name is tree4-2.jpg

Kolejny punkt programu to wizyta w Beacon. Małe, senne miasteczko położone nad brzegiem rzeki Hudson, jeszcze w latach 70. uchodziło za nudne, a nawet niebezpieczne. Kryzys ekonomiczny, marazm i mrok. Aż do 2003 roku, kiedy opuszczony budynek fabryki potentata przemysłu spożywczego (konkretnie firmy Nabisco produkującej słynne ciasteczka Oreo) postanowiono zaadaptować na muzeum sztuki nowoczesnej. Fundacja Dia otworzyła galerię z pracami najwybitniejszych artystów tworzących w latach 60. i 70. Wielkie hale produkcyjne mogły pomieścić instalacje i rzeźby wymagające ogromnych przestrzeni wystawienniczych. I tak Richard Serra i jego monumentalne, stalowe kolosy, praca „Shadows” Andy Warhola składająca się ze 102 płócien, czy wreszcie kultowe rzeźby Louise Bourgeois znalazły swoje miejsce.

Sztuka konceptualna nie zawsze jest łatwa w odbiorze. Na widok pomalowanej na biało podłogi, której pilnuje zasępiona pracownica muzeum, upewniam się, czy to dzieło artysty czy może pozostałości po remoncie. Podobnie rzecz ma się z pracą Mela Bochner’a pt. Measurement room, która polega na przyklejeniu do ścian czerwonej taśmy, z wypisanymi – sądząc po tytule – wymiarami tejże. Świetlny miecz usadowiony na snopowiązałkach, maszyna do pisana pod szklanym niby-igloo, stosy roztrzaskanych szyb, pryzmy arkuszy z filcu, białe prostokąty na białej ścianie – obiekty nieoczywiste, dialogujące z przestrzenią, mówiące obcym językiem, do rozpoznania którego najczęściej brakuje nam kompetencji. Ale, nawet jeśli nie do końca rozumiemy, co autor – układający kamienie na poduszkach czy usypujący kopce piasku – miał na myśli, obcowanie ze sztuką, samo bycie w tej przestrzeni, jest nieopisaną frajdą.

Po wstrząsie artystycznym czas na eksces gastronomiczny. Wybieramy lokalny Melzingah Tap House. O tej porze dnia restauracja jest prawie pusta. Wzmocnione żołądkową gorzką wypitą w muzealnym ogródku, nie planujemy kolejnych drinków, ale przemiły kelner namawia na grzany cydr z odrobiną rumu i jest to strzał w dziesiątkę. Pachnąca cynamonem i goździkami ambrozja przyjemnie rozgrzewa i podnosi temperaturę rozmowy. Następnie krótki spacer w miasteczku, bezwstydny window shopping i wizyta w bibliotece, w której trwa właśnie kiermasz świąteczny lokalnych artystów. Na pamiątkę z Beacon zabieramy ze sobą cztery kamienne serca.

Deser postanawiamy zjeść w Cold Spring. Do miasteczka docieramy po zmierzchu. Knajpka, w której serwują przepyszny sernik, już zamknięta. Uliczki rozświetlone świątecznymi dekoracjami, puste. Piątek po południu. Żywego ducha. Na szczęście ulubiony sklep ze starociami otwarty. Na kilka kwadransów przepadamy w regały uginające się od ceramicznych figurek, mosiężnych okuć, porcelanowych lalek, pustych fiolek po perfumach, stosów biżuterii, apaszek, bibelotów. Znajduję złotą torebeczkę i pierścień z kotem, który wygląda jak wykradziony z gabloty w Metropolitan Museum, z działu: starożytny Egipt. Próbuję się targować, bo miesiące pandemii znacznie nadwątliły stan konta, i w końcu rezygnuję. Wtedy na odsiecz przybywają siły przyjaciela, a konkretnie przyjaciółki, i klejnot zostaje na moim palcu. By to uczcić zaglądamy do słynnego Hudson House River Inn (z 1832 roku). Zamawiamy gorące ciasto czekoladowe, crème brûlée i apple pie z lodami waniliowymi i zarządzamy dyspensę. Dziś żadna dieta nie obowiązuje.

This image has an empty alt attribute; its file name is tree4-2.jpg

O zmroku nie widać grzbietów gór i szerokiego koryta rzeki. Ale powietrze tutaj ma inną fakturę i zapach. Noc jest łagodna. W oknach pali się światło. I do świątecznego obrazka z cyklu american pastoral brakuje tylko odrobiny śniegu. Opuszczamy Hudson Valley szczęśliwe, przepełnione wrażeniami. Kiedy wsiadamy do samochodu zaczyna padać – zapowiadany od rana
– deszcz.

Share this:

  • Click to share on Twitter (Opens in new window)
  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

Related

2 thoughts on “American pastoral”

  1. BBM says:
    December 23, 2020 at 1:13 pm

    Miłych , nastrojowych Świąt wśród bliskich Ci ludzi. I oczywiście ZDROWIA!
    🌲🎅🏻🎄

    Reply
    1. Weronika Kwiatkowska says:
      January 7, 2021 at 3:42 pm

      dziękuję! pozdrawiam serdecznie!

      Reply

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Follow Us

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes