
„Batory” to był piękny statek. Mówili o nim, że jest przystojny. Tam był oddech świata. Nawet zapach był światowy. Zapach amerykańskich papierosów, pomarańczy i dobrej zachodniej wody po goleniu – wspominają rozmówcy Barbary Caillot i Aleksandry Karkowskiej. Autorki Oficyny Wydawniczej Oryginały postanowiły odszukać pasażerów legendarnego transatlantyku i z zakamarków pamięci (oraz szuflad) wydobyć wspomnienia z podróży, suweniry i wcześniej niepublikowane fotografie. Powstała poruszająca, wielogłosowa opowieść o nadziejach, marzeniach, ale też trudach emigracji za Wielką Wodę.

Jaka jest geneza powstania książki „Marsz, marsz Batory”?
Do napisania książki skłoniła nas wizyta w USA i Kanadzie w 2017 roku, kiedy odwiedziłyśmy Amerykę z naszymi poprzednimi książkami: „Na Giewont się patrzy” i „Banany z cukru pudru”. Spotkałyśmy się wtedy z Polonią. Ludzie chętnie dzielili się wspomnieniami. Dodatkowo obie mamy osobiste doświadczenia związane z emigracją. Basia urodziła się w Paryżu, we francusko-polskiej rodzinie, a moja mama i brat od 30 lat mieszkają w USA. Oczarował nas M/S „Batory”. Legendarny transatlantyk, ambasador polskiej kultury, szczęśliwy statek, jedyny w swoim rodzaju salon towarzyski. 33 lata pływał pod polską banderą, odbył 222 regularne rejsy oceaniczne, przewożąc podczas nich ponad 270 tysięcy pasażerów. Dla wielu z tych osób to była podróż w jedną stronę – podróż na emigrację, podróż życia… Jedni jechali na zawsze, inni jechali na trochę, żeby zarobić albo aż „to” się skończy, czyli wojna lub komuna. Jeszcze inni zostali tam „przypadkiem”. Każdy miał inny powód, każdy miał swoją historię. Bardzo nas to ciekawiło.
Spotkałyście się z ponad 50 osobami – czy łatwo było namówić je do zwierzeń?
Szczerze mówiąc, tak. Pierwsze osoby, do których się zwróciłyśmy, znałyśmy z poprzednich projektów, więc miały do nas zaufanie. Często od nich dowiadywałyśmy się o kolejnych pasażerach lub pracownikach „Batorego” i na kolejne spotkanie szłyśmy już z polecenia. Naszych bohaterów szukałyśmy na Podhalu (gdzie każdy góral kogoś w Ameryce ma), w Warszawie i Trójmieście, a następnie pojechałyśmy do USA i Kanady. Odwiedziłyśmy Nowy Jork i Montreal jako miasta-porty, do których przypływał „Batory”. Chyba najtrudniej było namówić do wspomnień kapitanów statku, jednak udało nam się dotrzeć nawet do tych najstarszych, jak kapitan Jerzy Pszenny czy Krzysztof Meissner. Były to bardzo żywe i wzruszające rozmowy.
Mój główny zarzut dotyczący książki, to … poczucie niedosytu po zakończonej lekturze. Zebrane historie są tak wciągające, że po prostu chciałoby się więcej. Skąd ta lakoniczność formy?
Nasze książki są jak kostki rosołowe, bardzo nam zależy, by dotrzeć do sedna duszy ludzkiej. Wspomnienia wszystkich naszych bohaterów składamy w jedną baśń tak, by każdy czuł, że to jest jego historia. Mariusz Szczygieł, który prowadził jedno z naszych spotkań autorskich, przyrównał nasze książki do… diamentów. Stwierdził, że woda w oceanie jest słona, jak wyparuje, to wytworzy się roztwór, następnie minerał, a na samym końcu zostanie diament. I takimi diamencikami, klejnotami są książki Oficyny Oryginały. Podoba nam się taka definicja.
Która historia była najciekawsza, które spotkanie najtrudniejsze?
Wszystkich naszych rozmówców pytałyśmy o powody wyjazdu z kraju. Co sprawiło, że zdecydowali się opuścić Polskę, do kogo jechali, czy się bali, co czuli, zamykając ostatni raz drzwi domu na klucz. Zgodnie wspominali, że już przechodząc przez trap, czuli oddech wolności. To był wspaniały, elegancki statek. „Wszystko się świeciło. Stale ktoś coś czyścił. Okna były czyste, myte słodką wodą, bo po słonej plamy zostawały. Codziennie o 11:00 kapitan robił inspekcję. W białych rękawiczkach sprawdzał, czy kurzu nie ma” – wspomina jedna z naszych bohaterek. „Jak się wchodziło, to od razu ten luksus wchodził w oczy. Te dywany, te lustra, wszystko było piękne. Były bary, bingo za dolary i dancingi każdego wieczoru. Basen kąpielowy, kino i msze. Poczta, krawiec, fryzjernia damsko-męska. Kącik dla dzieci. Były opiekunki, matki okrętowe. Była gimnastyka, panie grały w brydża. Na „Batorym” było wszystko. Nawet garaż na 12 samochodów. Trzeba było przymocowywać samochód, bo jak bujało, to by uciekł. Konie przewozili. Też w garażu” – opowiadał kolejny z pasażerów.
Wielkie wrażenie robiła kuchnia: „Tak o ludzi dbali, że nikt tak nie będzie dbał. Tam ptasiego mleka nie brakowało. Jedzenie to wiadomo, jakie było, ho ho ho, trudno opisać. Przystawki, wędliny, sery, desery. Wyroby były takie, że człowiek nie wiedział, że to istnieje – co to jest i czym to jeść. Bażanta serwowali w piórach. Z wisienką w dziobie” – dodawał inny. Nasi rozmówcy, mimo upływu lat, przechowali w pamięci zaskakująco dużo szczegółów.
Największe wrażenie zrobiło na nas spotkanie z panią Janiną Koszarski, która wtedy miała 99 lat. Odwiedziłyśmy ją w New Jersey. Pani Janina płynęła z matką, by obejrzeć wystawę światową w Nowym Jorku. To był koniec sierpnia 1939. Wojna wybuchła, kiedy byli na środku oceanu. Pani Janina z matką nie wróciły do Polski. A najtrudniejsza? Może spotkanie z panią Rimmą, która ciągle odkładała naszą rozmowę. Próbowałyśmy na wiele sposobów, w końcu się udało. To była długa, wzruszająca rozmowa. Pani Rimma, która musiała emigrować z Polski w 1968, bała się rozmowy z nami, gdyż kilka dni wcześniej żegnała syna, który wyjeżdżał na stałe do Berlina. Obudziło to w niej bolesne wspomnienia o własnej tułaczce (urodzona w gułagu, dopiero jako 10-letnia dziewczynka przyjechała do Polski i już 10 lat później musiała z niej wyjechać). Ale wszystkie spotkania były ważne. I fascynujące.
„Zmienić adres to zmienić przeznaczenie” – mówi stare żydowskie przysłowie. Jak Wasi bohaterowie odnaleźli się na nowym kontynencie? Czy żałują swojej decyzji, a może raczej są dumni, że udało im się osiągnąć w Ameryce sukces?
Okazało się, że wspomnienia z tej podróży wciąż budzą silne emocje. 11 dni, 3198 mil morskich i zmienia się całe życie. Z jednej strony bale, dancingi, wytworne jedzenie, elegancja, luksus. Z drugiej – wielkie nadzieje, ale też strach i niepewność. To musiało być wielkie przeżycie, tak nagle stracić grunt pod nogami, w sensie ścisłym, ale też metaforycznym – bo przecież pasażerowie „Batorego” nie wiedzieli, co ich czeka.
„Myślałam, że w Ameryce dolary na drzewach rosną i że jadę do nieba. Szybko, zaraz na drugi dzień, zrozumiałam, że to nie tak. Może na trzeci, bo na drugi to byłam podekscytowana, że rodzinę poznałam. Bieda zaczęła się tam. Mama wydzielała nam po kawałku bekonu i gotowała tylko kluski na mleku. Pamiętam gorączkowe sprawdzanie cen bananów i udek kurzych. Kupowałyśmy, jak było najtaniej. Trzeba było liczyć się z każdym groszem. Początki były tragiczne. Wszystko było dostępne, ale nie dla mnie. To było lizanie towaru przez szybę. W Polsce było poczucie, że wszyscy cierpimy razem. Jak się czegoś nie ma, to nikt tego nie ma” – wspominała jedna z bohaterek.
Doskwierała tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, ukochanymi miejscami, językiem. Wielu zabierało ze sobą polskie książki, pamiątki rodzinne, a nawet pierzyny! Jednak to tęsknota za niematerialnymi wartościami była najtrudniejsza. I – tak jak w życiu – jedni zostali, założyli rodziny, kupili dom, pokochali nowy kraj. Inni nie dali rady, wrócili do Polski. Jedni zachwyceni byli nowymi możliwościami, przyrodą, architekturą. Inni tęsknili za rodziną, czereśniami w ogródku i krzyżem na Giewoncie. Jedni chwalili wszystko, bo było większe i bogatsze. Inni narzekali, że wszystko za duże, „nie takie”. Ale większość imigrantów jest dziś zadowolona ze swojej decyzji. Są przekonani, że „tak miało być”.
Motto Oficyny Wydawniczej Oryginały brzmi: łączymy pokolenia. Wasze książki są pomostem pomiędzy dziadkami, rodzicami i dziećmi. Czy wnuki pasażerów M/S „Batorego”, który w latach 1936-1969 zawijał do amerykańskich portów, były zainteresowane opowieściami o transatlantyku i 11-dniowym rejsie na morzu?
Bardzo. Co więcej, na nasz apel na portalu społecznościowym odpowiedziało wielu potomków pasażerów „Batorego”. Najczęściej wnuki zgłaszali swoich dziadków i namawiały, by właśnie ich opowieści znalazły się w książce. Fakt, że członek rodziny płynął mitycznym transatlantykiem, napawało dzieci i wnuki rodzajem dumy, dlatego chętnie z nami rozmawiali.
Dla dzieci i modzieży przygotowałyśmy wystawę zatytułowaną “B jak Batory”. Jest to materiał popularnonaukowy, który można wykorzystywać z okazji kolejnych rocznic odzyskania przez Polskę niepodległości i setnej rocznicy zaślubin Polski z morzem. Z przygotowanych plików wirtualnej wystawy może skorzystać każdy, w tym instytucje kultury, jednostki samorządu terytorialnego, szkoły czy organizacje pozarządowe. Wystarczy pobrać pliki PDF i wydrukować je w dowolnej wielkości. Ekspozycja składa się z 12 plansz. Na planszach można odnaleźć wiele archiwalnych zdjęć, map i mnóstwo ciekawostek, które pozwalają prześledzić losy statku od pierwszego rejsu po zakończenie służby.
„Batory” to legenda. 33 lata pod polską banderą. 222 rejsy oceaniczne. Ponad 270 tysięcy pasażerów. Skąd wziął się przydomek „lucky ship” i jakie były losy statku w czasie II wojny światowej?
Jego brat bliźniak M/S „Piłsudski” zatonął w pierwszych miesiącach wojny, po 4 latach pływania, a M/S „Batory” całą wojnę służył ojczyźnie. Transportował wojska alianckie, przewiózł 480 dzieci z Anglii do Australii – to był najdłuższy rejs, musiał opłynąć Afrykę, bo Kanał Sueski był zamknięty. „Batory” pływał 33 lata i nigdy nie stało mu się nic poważnego, stąd przydomek „lucky ship”. Był najdłużej pływającym transatlantykiem pod polską banderą.
Wasze publikacje są starannie dopracowane, a część graficzna jest równie ważna, jak tekst. „Marsz, marsz Batory” jest inkrustowany wspaniałymi fotografiami. Czy było trudno wyłuskać je z zakamarków szuflad?
Wydawnictwo, które założyłyśmy w 2015 roku, nie bez powodu nazwałyśmy: ORYGINAŁY. Od początku założyłyśmy, że będziemy publikować fotografie pochodzące z prywatnych szuflad i albumów. Oczywiście zawsze jest trudniej wyłuskiwać te perełki z czeluści domowych skrytek niż np. wziąć z muzeum. I z pewnością jest to żmudna praca, bo często nasz rozmówca ma pojedyncze zdjęcie albo inną pamiątkę typu bilet czy menu. Z drugiej strony efekt naszej pracy – przyznamy nieskromnie –bywa, również dla nas, bardzo satysfakcjonujący. Jesteśmy szczęśliwe, że te wszystkie artefakty udaje się ocalić od zapomnienia.
W środowisku polskich marynarzy krąży anegdota, że „każdy pływał na Batorym”, nawet ten, który urodził się po złomowaniu statku. Do kogo z załogi udało Wam się dotrzeć i jak weryfikowałyście informacje o służbie na transatlantyku?
Miałyśmy wielkie szczęście dotrzeć do kapitanów – Jerzego Pszennego (1923-2019), który wiele lat był kapitanem na „Batorym”, i Ryszarda Pospieszyńskiego (1923-2019). Obaj byli z pierwszego powojennego rocznika kończącego Szkołę Morską. Udało nam się zachować ich wspomnienia, miałyśmy wielkie szczęście ich poznać. Niestety obaj odeszli tuż przed premierą książki. Trafiłyśmy też do kapitana Krzysztofa Meissnera (1931-2020), który odprowadzał Batorego do stoczni złomowej w Hongkongu (a jako 6-letni chłopiec był w stoczni Montfalcone, podczas wodowania statku. Jego ojciec Tadeusz Meissner był wtedy pierwszym oficerem). Rozmawiałyśmy z mechanikiem i kilkoma oficerami, a także z kucharzem i matką okrętową, czyli nianią. Rozmowy z członkami załogi były niesamowite. Pomogli nam poznać kulisy podróży legendarnym transatlantykiem.
Wiem, że planowałyście book tour po Kanadzie i USA z książką, ale pandemia pokrzyżowała Wasze plany. Jak odnalazłyście się w tej trudnej sytuacji? Czy pracujecie nad kolejnym projektem?
Na szczęście udało nam się zawitać do Kanady jesienią 2019. Odwiedziłyśmy wtedy Montreal, Ottawę i Toronto. Bilety do NYC miałyśmy na 17 marca. W planach było 17 spotkań autorskich i warsztatów we wschodniej części USA. Oczywiście jest nam przykro, że nie doszły do skutku, ale wierzymy, że jeszcze uda nam się spotkać z czytelnikami na żywo. W Polsce, latem, wzięłyśmy udział w festiwalu Olgi Tokarczuk „Góry Literatury”, a potem wszystko zostało „zamrożone”. Ale nie poddajemy się. Wykorzystałyśmy czas na stworzenie nowej strony internetowej: www.oryginaly.com.pl i rozpoczęłyśmy projekt zatytułowany „Foto z Misiem”. Zbieramy fotografie ze słynnym białym misiem z Zakopanego, robione nie tylko w Zakopanem. Ten pomysł od jakiegoś czasu chodził nam po głowach, teraz w czasie pandemii udało nam się wystartować. Planujemy publikację i wystawę fotograficzną. Jeśli tylko ktoś z Państwa ma zdjęcie z białym misiem, prosimy o przesłanie na adres oryginaly@oryginaly.com.pl Napiszcie koniecznie, kto jest na fotografii, gdzie została zrobiona i w którym roku.
Dziękuję za rozmowę i do szybkiego zobaczenia!
Dziękujemy!
Kurier Plus, listopad 2020 roku.





Książka “Marsz, marsz Batory” do kupienia tutaj : https://www.amazon.com/Marsz-marsz-Batory-Oryginaly-Polish/dp/8394323081