stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Dar

Posted on June 7, 2019June 7, 2019 by Weronika Kwiatkowska

Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.*

Stoję na dziobie statku, który płynie na Wyspę. Na horyzoncie kilka żaglówek. Kołyszą się łupinki. Jak z dziecięcego wspomnienia. O kałuży. I żaglu z liścia babki. Pasażerowie weszli do środka. Przy tej prędkości za bardzo wieje. Tylko mężczyzna w krótkich spodenkach, skórzanych mokasynach, nieco zbyt opiętej kurtce w kolorze rdzy i zawadiackim kapeluszu, siedzi na krześle i spokojnie dopija drinka. Zapinam płaszcz przeciwdeszczowy, naciągam kapucę i chybotliwym krokiem oddalam na rufę. Wieje trochę mniej, ale wózki, na których spoczywają bagaże strasznie hałasują. Wolę cierpieć na zewnątrz niż narażać się na atak choroby morskiej w kajucie, więc wciskam się w boczną wnękę i próbuję złapać stały punkt na horyzoncie. Bez powodzenia. Błędnik w obłędzie. Statek podskakuje na falach. Gorączkowo myślę jak się ustawić, by w razie nieuchronnego kryzysu, nie wymiotować pod wiatr. Na szczęście łajba zwalnia i w końcu widać kawałek stałego lądu. Dobijamy do brzegu. Martha’s Vineyard wita podróżnych.

Ta niewielka wyspa na Atlantyku położona na południe od półwyspu Cape Cod i około stu kilometrów na południe od Bostonu liczy sobie, wraz z przylegającą wysepką Chappaquiddick, 231,75 km². Zanim w 1602 roku pojawili się Anglicy należała do indiańskiego plemienia Wampanoagów i nosiła nazwę Noepe, co oznaczało „ziemię pomiędzy strumieniami”. Chcąc uczcić kapitana statku, który pierwszy przybił do jej brzegów, wyspę nazwano Martin’s Vineyard, a po przedwczesnej śmierci jego córki, zamieniono na Martha’s Vineyard- czyli Winnicę Marty. Do lat 70. XIX wieku była ważnym ośrodkiem przemysłu wielorybniczego. Potem stała się atrakcją turystyczną. W latach 80. Spielberg nakręcił tu słynne „Szczęki”, a w 1969 wyspa stała się głośna za sprawą wypadku senatora Teda Kennedy’ego, wówczas kandydata na prezydenta USA. Samochód, który prowadził spadł z mostu. Zginęła jego pasażerka i współpracowniczka. Polityk wyszedł z katastrofy bez obrażeń, ale zgłosił się na policję dopiero dziesięć godzin później, kiedy niemożliwym było zbadanie, czy w czasie wypadku był trzeźwy. To nie jedyna tragedia, która wydarzyła się na wyspie. W 1999 roku u jej wybrzeży zginął John F. Kennedy Jr. pilotując prywatną awionetkę.

Z promu przesiadamy się na rowery. Pierwsza napotkana wypożyczalnia oferuje pojazd w cenie 20 dolarów za dzień. Mam szczęście, mój jednoślad (kryterium wyboru: kolor) jest lekki, szybki zwrotny. K. trafia się pojazd raczej toporny. Rzęzi, skrzypi, staje o-koniem. Dzięki temu jedziemy w równym tempie. Z prawej jeziora, stawy, buchające zapachami zielone plamy. Z lewej bezkres oceanu. Wąskie plaże. I niebieskie płachty wody. Pierwszy przystanek- Edgartown. Jemy zdrowe kanapki w Lucky’s Hank. Potem gubimy drogę i wąską, polną ścieżką docieramy do latarni morskiej. O tej porze dnia światło jest brutalne. Wyostrza kontury. Oślepia. Wolałabym poczekać do zmierzchu, by zrobić zdjęcia. Ale nie ma czasu. Ostatni prom odpływa o 6.45. Trzeba się spieszyć. Kolejny przystanek Katama Beach. Wysypujemy piasek z butów. Chwilę odpoczywamy na plaży, a potem ruszamy dalej. Po kilku godzinach intensywnej jazdy, bolą stopy. I szyja- od oglądania się na wszystkie strony. By nie uronić kolejnej malowniczej pocztówki. Nie przegapić cukierkowego landszaftu. Nachapać się widokami.

Nasładzamy się majestatem bujnych ogrodów. Zacienionych uliczek. Przycupniętych, białych domków, z szeroko otwartymi okiennicami. A w każdym oknie kwiaty. Wycięty z drewna wieloryb na drzwiach. Gustowna skrzynka na listy. Stolik pod gruszą. Zgrabny płotek. Estetyczny ekstatyczny raj.

Nawet słynne gingerbread houses, które na zdjęciach wyglądają cokolwiek kiczowato, ciasno upchnięte przy wąskich dróżkach, robią wrażenie bajkowych. Chatki z piernika, z cudacznymi,koronkowymi ozdobami, w pastelowych kolorach, są jak z dziewczyńskiego snu o jednorożcu, księżniczkach i syrenkach w fioletowych tiulach. Trudno uwierzyć, że osada, która powstała w 1835 roku i graniczyła z pastwiskami dla owiec, była miejscem spotkań skromnych członków kościoła metodystów. Początkowo wierni zbierali się w namiotach otaczających główny park obozu, jednak w latach 60. i 70. XIX wieku zostały one zastąpione niewielkimi chatkami w wiktoriańskim stylu. Ponad 300 z pięciuset oryginalnych domków przetrwało do dziś. I- co chyba najbardziej zaskakujące- osada nie zamieniła się w skansen. Na werandach, schodkach, w maleńkich ogródkach, siedzą ludzie, piją kawę, rozmawiają i uśmiechają do zdjęć.

*

W drodze powrotnej ocean jest spokojny. Niebo różowieje. Mężczyzna w mokasynach siedzi w tym samym miejscu. Pije drinka. Ma tylko bardziej spieczone czoło i łydki. Wieczorem, przyglądając się opalonej twarzy w lustrze. Czując ziarenka piasku we włosach. Masując obolałe stopy. Przypominam sobie te kilka wersów z Miłosza. Jest coś podobnego w atmosferze. W poczuciu absolutnej jedności ze światem.

Dzień taki szczęśliwy… Prawdziwy dar.

 

*Czesław Miłosz, Dar.

4 thoughts on “Dar”

  1. Lidia says:
    June 7, 2019 at 8:21 pm

    Brawo, ladnie. Znajomo. Sama bym sie nie powstydzila podobnej relacji 😉

    Reply
    1. Weronika Kwiatkowska says:
      August 9, 2019 at 6:28 pm

      ha ha ha, dobre

      Reply
  2. Krystyna Pitula says:
    June 7, 2019 at 9:08 pm

    Pieknie. Zatesknilo mi sie za swoja plaza i wieczornymi spacerami.

    Reply
  3. Wiesia says:
    June 11, 2019 at 12:36 pm

    Fantasia , piekne widoki , zdjecia . Weroniko jestes mistrzem. Wiesia Okrasa

    Reply

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes