
I zawsze myślałem, że najprostsze słowa
Powinny wystarczyć. Kiedy mówię, jak jest
Każdemu musi po prostu pęknąć serce.
Że pójdziesz na dno, jeśli nie będziesz się bronić
To chyba jasne.*

Minęły dwa tygodnie od śmierci Ojca. Nie daje znaków. Nie śni się. 28.08.2020. Godzina 10.10. Przyglądam się zapisanej w kalendarzu dacie. Podobałaby mu się, myślę. Był grafikiem. Umiałby docenić symetrię liczb.
1950 – 2020.
Będzie dobrze wyglądać. Na nagrobku.
[Jak zaprojektowałby własny nekrolog? Jakich fontów użył do napisu na płycie kamiennej? Czy byłby zadowolony z liternictwa, które ktoś dla niego wybrał? Czy to miałoby dla niego jakiekolwiek znaczenie?]
Ojciec był numerologiczną Czwórką. Jeśli policzyć wszystkie cyfry w dacie śmierci, wychodzi 4. Kiedyś doszukiwałabym się znaczeń. Dzisiaj stać mnie jedynie na wzruszenie ramion. Jestem wydrążona. Nic nie czuję.
Kwiaty w wazonie gniją. Ale nie potrafię ich wyrzucić. To ostatni z wielu bukietów, którym troskliwi przyjaciele próbowali rozproszyć mrok. Wyciągam pojedyncze rośliny, wącham zbutwiałe łodygi. Odór cmentarza.
Obserwuję proces atrofii. Część gałązek usycha. Inne więdną. Białe goździki umierają ostatnie. Gną się w pół. Opuszczają, toczone trądem rdzy, główki. Goździk. Wzgardzony ornament peerelowskich akademii ku czci i obchodów świąt państwowych. Nieodłączony komponent 8- marcowych zestawów wręczanych kobietom pracującym miast i wsi. W parze z rajstopami w kolorze cielistym albo paczką kawy. Czerwony kwiat. W celofanie. Z gipsówką. Trzymany – zawsze łodygą do góry – w spoconych dłoniach prymusa klasowego, na chwilę przed wręczeniem pani wychowawczyni z okazji zakończenia roku szkolnego.
Podczas ceremonii w urzędzie stanu cywilnego rodzice ubrani byli na czarno: obcisłe golfy, spodnie typu dzwony. A w ręku Mamy, samotny, czerwony goździk. A może była to róża? Nie pamiętam. Nie zachowało się żadne zdjęcie, do którego – po latach – można byłoby wrócić. Dlatego trzeba ocalać od zapomnienia. Dokumentować. Rejestrować. Bo kiedy zabraknie świadków tamtych wydarzeń, zostanie tylko fotografia.
[Kto będzie oglądał nasze zdjęcia?]

Kapliczka w szczerym polu. Krzyż. Przyjaciel rodziców gra na organach A Whiter Shade of Pale zamiast Marsza Mendelssohna. Biała sukienka. Welon. Twarze rodziców na zdjęciu. Dziecięce. Pół wieku później, nad grobem, wybrzmiewa instrumentalny numer tej samej grupy. Procol Harum. Repent Walpurgis. Ojciec wybrał ścieżkę dźwiękową na swoją ostatnią drogę. Myślę, że szczególnie podobała mu się partia perkusji. B. J. Wilson nieźle dokłada do pieca.

Wrześniowe, złote popołudnia. Nadal ciepło. Ale powietrze zmienia fakturę. Inne jest światło. I czuć nadchodzącą zmianę. Kot, po raz pierwszy od wielu miesięcy, kładzie się na wzmacniaczu. To najcieplejsze miejsce w domu. Przypomina podgrzewany katafalk. Przeciąga się rozkosznie przez sen. I strzyże uszami. Stoimy nad nim, zaniepokojeni. Czyli jednak koniec lata?
Wieczorem spotykam się ze znajomymi. Siedzimy na ławce przed knajpą. Z powodu pandemii w Nowym Jorku nadal można jeść tylko na zewnątrz. To niebawem się zmieni, już zapowiedziano złagodzenie restrykcji. Ale póki trwa nieustanny korowód ciepłych wieczorów, okoliczne bary i restauracje wyszły na ulice i chodniki. Za rachitycznym przepierzeniem z dykty siedzą klienci i konsumują. Pijemy drugi dzbanek mrożonej margarity i nagle huk. Rozpędzony samochód wjeżdża w ogródek. Na szczęście najpierw uderza w drzewo, więc gościom baru udaje się zbiec. Spod kosy. Cała scena odbywa się dwa metry od nas. Wracamy do rozmowy. Jakby nic się nie stało.
Nazajutrz kupuję papierówki. „Z farmy”- głosi napis na tekturowej tabliczce. Pachną polskim sadem. Późnym latem. Myślę o owocach, które znajdowaliśmy w wysokiej trawie. Część była znaczona sinymi rumieńcami. Z tych, po uprzednim wykrojeniu zbitej części, gotowało się kompot. Inne gniły pod drzewem. Niezebrane.
Wydzielając słodkawą woń dezintegracji.

kiedy usiadłeś żeby obrać jabłko
ktoś na chwilę zatrzymał paplaninę świata
i słyszeliśmy jak skórka spadała na dywan
w milczeniu ludzi kładły się zwierzęta
w spękaną zieleń nachylał się dom
za domem chłopiec zakopując psa
jeszcze raz go dotknął żeby się upewnić
co z biegu rzeczy uda się ocalić
biały miąższ jabłka ruch palców błysk noża **

*Bertolt Brecht w przekładzie Piotra Sommera.
**Joanna Wajs, Kiedy usiadłeś.
Weronika,
Zbieg okolicznosci sprawil ze Kurier Plus mala polska gazetka wpadla mi w rece przez moja 92 letnia Babcie, ktora dala mi do przeczytania artykul o jedzeniu.
Jestem u niej przez 2.5 miesiaca w NJ bo moja Mama nagle zachorowala, dzis wracam z powrotem na Long Island.
Ja zaczelam czytac od deski, gdzie natknelam sie na twoj artykul.
Moje kondolencje dla Ciebie. Mysli w twoim artykule odzwierciadlaja moje mysli, dotyczace mojej Mamy ktora stracilam pare dni temu, o rok mlodsza od Twojego Taty. Twoje zdretwienie, dostrzezenie zmian w kwiatach, zmiana pogody etc, wspomnienia. Mysle ze bylo mi to przeznaczone przeczytac to, dalo mi to jakis taki comfort, ze my ludzie przechodzimy to samo, te same uczucia, podobne zauwazenia, i ze jednego bedzie lzej. Tak to ja sobie wytlumaczylam.
Ania
Aniu, dziękuję serdecznie za te ważne słowa. Cieszę się, że moje teksty dają przestrzeń do współodczuwania. Ściskam mocno!