stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Katastrofa

Posted on July 2, 2020July 2, 2020 by Weronika Kwiatkowska

dla Ady

Jest jak na zdjęciu. Przestwór i zarazem niepokój. W tym nagłym błękicie nie ma żadnych skaz. Uchybień. Wody spokojne i jasne. Plamy obłoków. Samotna żaglówka. Na horyzoncie majaczy latarnia morska. Białe kamienie opalizują w słońcu. Niebo wchłonęło zarazę miasta. Otworzył się horyzont.

Stoję na brzegu. Jak przed ścianą z fototapetą. Powiększoną do rozmiarów wszechświata pocztówką z wakacji. Czasem mam wrażenie, że ktoś zaraz zwinie dekoracje. Że gdzieś w rogu dostrzegę jak łuszczy się farba. Odpada tynk. I niczym w finałowej scenie The Truman Show, okaże się że to wszystko na niby.

Znaleźliśmy to miejsce przypadkiem. Trudno tu trafić bez mapy. Trzeba znać ukryte w lesie szlaki. Tajemne przejścia. Korytarze. A potem można mieć na własność. Kawałek pustej plaży. Krajobraz bez zakłóceń. Idylliczny landszaft.

Za darmo.

Oto siła prekariatu. Nie mogąc wykupić miejsca w luksusowym kurorcie, sprytem i fantazją organizujemy sobie wakacje na raty. Raz w tygodniu pielgrzymujemy do miejsc odosobnionych. Zażywamy kąpieli słonecznych oraz morskich. Spożywamy posiłki z widokiem. I pławimy w zachodach słońca. Godzina do raju. Taki tytuł mógłby nosić mój przewodnik po Long Island. Ale nigdy go nie napiszę. Na myśl o hordach letników podbijających ocalałe ustronia przejmuje mnie żal i trwoga. Strzegę sekretnych oaz i niewydeptanych ścieżek. Trzymam się bocznych dróg.
Mylę tropy.

Nowojorskie plaże są- jak wszystko co amerykańskie- ogromne. Wystarczy wybrać trasę mniej uczęszczaną, skręcić w bok, i znaleźć się w komfortowej izolacji. Jednak, z jakichś kompletnie niezrozumiałych powodów, ludzie tego nie robią. Tłoczą się u głównych wejść. Czasem rozkładają majdan na pierwszym napotkanym skrawku piasku. Nieważne, że zaraz obok parking, tłum przelewający się deptakiem i ściana samochodów za plecami. Wyciągają leżaki i moszczą się wygodnie w oku cyklonu. Ma to tyle wspólnego z wypoczynkiem, co rozłożenie koca na stacji Union Square o godzinie 18.00 czasu przedpandemicznego, w poniedziałek. Możesz się zrelaksować, owszem, o ile cię wcześniej nie stratują.

Dystans 6 stóp, który obowiązuje w miejscach publicznych, w intymnych okolicznościach nadmorskich jest zdecydowanie niewystarczający. Pół kilometra i dalej- tylko taka odległość zapewnia harmonię i stan równowagi psychicznej.

Dzisiaj się udało. Jesteśmy sami. Nie licząc pary staruszków schowanych daleko w zaroślach i zacumowanego jachtu, przy którym- widzę dopiero przez lornetkę- kręci się kilka osób. Wyciągam z przepastnej torby książkę, którą przed wyjściem znalazłam w skrzynce na listy. Nieco sfatygowana, z pożółkłymi kartkami, pachnie biblioteką gminną i czymś znajomym, co trudno nazwać. Na pierwszej stronie stempel z numerem 990 i nazwiskiem: Zofia Żegusławska.

Poniżej: Czytelnik- Warszawa 1978. Miałam roczek, kiedy autorka nazwiskiem Hoff (znam tylko Barbarę- czy to ona?) napisała „Cierpienia starej Werterowej”. Nic więcej nie wiem i nie chcę wiedzieć o tajemniczej lekturze. Zaczynam:

„Ostrzeżenie wiosenne. Uważaj […] na wiosnę- on teraz jest młody i smukły, ma wspaniałe dżinsy, niemożliwe wąsy- będzie kiedyś gruby, łysy i niemodnie ubrany. On teraz dotyka leciutko wargami twojej szyi, i ciarki przechodzą ci po plecach- wyobraź sobie zwały pieluch, wrzeszczące dziecko, siebie w przydeptanych pantoflach, z podpiętymi byle jak włosami, straszny upał, ty gotujesz zupę na dwa dni, on poszedł na piwo. On jest teraz pełen polotu, pomysłów, planów, możliwości- potem wypuści powietrze, utknie na kiepskiej posadzie. […] On jest energiczny, decyduje za was oboje, zaradny- potem zamieni cię w swój pion usługowy, nie będzie się liczył z twoim zdaniem […] będzie czytał gazety i oglądał mecze w telewizji, nie będzie z tobą w ogóle rozmawiał: „o czym chcesz ze mną mówić”… i tak dalej. Lista jest długa. I przekonywująca.

Kolejny felieton dowcipnie i z biglem opisuje rodzaje wypoczynku (wczasy pod gruszą, stopem w góry, wypad pod namiot, kurort w Bułgarii). Otwierają się zapadki w głowie i wraca atmosfera ośrodków wypoczynkowych z wczesnych lat 80-tych, dyskretny urok siermiężnych peerelowskich stołówek (kostki masła, kleksy dżemu, cynkowe sztućce!), spacery deptakiem o zachodzie słońca, gofry z bitą śmietaną, jaaaaaagodzianki, śmierdzące lizolem parawany z zakładowej wypożyczalni, wojskowe koce, dmuchane materace, ociekające tłuszczem ryby na papierowych talerzykach, nocne podchody, zawody w badmintona, lunaparki. Przerzucam kolejne strony, słona woda kapie na ręcznik i chociaż w tle szumi Atlantyk, jestem nad Bałtykiem. A konkretnie na plaży w Mielnie.

W drodze powrotnej szukam informacji o „Starej Werterowej”. Tak jak się domyślałam, autorką jest Barbara Hoff, ikona stylu, projektantka, prywatnie żona Leopolda Tyrmanda. Wszyscy znamy legendy o kilometrowych kolejkach ustawiających się przed słynnym warszawskim Hofflandem, dla którego artystka robiła projekty oraz kącik modowy w Przekroju, pełen praktycznych rad (np. jak przerobić białe tenisówki na czarne baleriny). Prawdopodobieństwo, że moja dwudziestoletnia mama czytała te teksty na bieżąco, w papierowym wydaniu gazety, czyni lekturę jeszcze bardziej interesującą.

Niestety, po powrocie do domu, okazało się, że torba z książką i masą innych rzeczy, została nad oceanem. A konkretnie w lasku prowadzącym na plażę. Stara Werterowa wybrała wakacje pod gołym niebem. Zamiast podziękować Adzie za prezent, musiałam tłumaczyć się ze swojej niefrasobliwości. Jaka piękna katastrofa!- odpisała. To przecież świetny temat na felieton!

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes