stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Komety

Posted on April 5, 2019April 5, 2019 by Weronika Kwiatkowska

Oplute chodniki. Krzywe zwichnięte płoty. Wyliniałe po zimie ogródki. Rzędy ridgewoodzkich domów ciasno przywierają do siebie. Ulica za ulicą. Betonowy gorset. Z góry wszystko wygląda jeszcze smutniej. Rachityczne drzewa. Kawałki trawników niezłomnych wychynających przez szczeliny cementu. Obsypujący się tynk. Truchło plastykowych krzeseł. Chochoły grillów starannie owiniętych plastykowymi workami.

Jestem na dachu i wypatruję. Mam lornetkę i irracjonalne przekonanie, że uda mi się odkryć miejsce, w którym przepadł. Dojrzeć dziurę, w którą się zapadł i w której teraz, jak podpowiada film dokumentalny od kilku tygodni wyświetlający się w głowie, umiera z głodu i wycieńczenia. Że- niczym bohaterka komiksu- pobiegnę na ratunek. Wybawię od złego. Ocalę. Ale nic nie widzę. Tylko puste podwórka. Zakratowane okna. Martwą naturę.

Odkąd zaginął chodzę po ulicach inaczej. Zaglądam w ślepe okna. Do garażów. Pod samochody. Oglądam wnikliwie kubły na śmieci. Kontempluję dziury w płotach. Legowiska bezdomnych. Te wszystkie zakamarki, które wcześniej pozostawały niewidoczne, a teraz atakują z każdej strony. Gdzie jesteś kocie? Co się z tobą stało? Gadam do siebie. I do ludzi. Którzy widząc, jak rozklejam plakaty, przystają i zaczynają rozmowę. Ale wielu jest niechętnych interakcji. Mieszkańcy najbliższego kwadratu, w którym zamykało się cecylowe królestwo, nie otwierają drzwi. Ani ust. Zostawiam listy, zdjęcia, numer telefonu. Nikt nie odpowiada na apel. Każdego dnia jest trudniej. Czas działa na niekorzyść. Oddala perspektywę zmartwychwstania. Ogłoszenia cudu. Że oto wynurzył się z nicości. Zmaterializował w oknie. Nawiedził, niczym duch opiekuńczy, pogrążony w rozpaczy dom.

Najtrudniej nie wiedzieć, co się stało. Nie móc się pożegnać. Opłakać. Zazdroszczę koleżance, która towarzyszy swojej kotce w odchodzeniu. Może trzymać na rękach. Głaskać. Zapewnić komfort. Utulić do snu wiecznego. Z mojej perspektywy to przywilej. Być razem do końca. Wiedzieć, że ukochane zwierzę odeszło spokojnie, otoczone miłością i najwyższą troską. Kiedy opowiada o buddyjskim ceremoniale, Sutrze Serca, mogile w ogrodzie, pod szumiącym drzewem, w akompaniamencie rozśpiewanych ptaków… czuję dojmujący żal. Że zostałam okradziona z czasu, który mogliśmy spędzić razem. Że nie było mi dane uczestniczyć w misterium śmierci.

Po lekturze książki „Farba znaczy krew” Zenona Kruczyńskiego zrozumiałam, że usypianie zwierząt w gabinecie weterynaryjnym to nie zawsze- jak chcemy wierzyć- konieczność, a często droga na skróty. I choć towarzyszenie zwierzęciu w jego ostatniej drodze jest niełatwym doświadczeniem, to tak naprawdę może przynieść więcej ulgi niż cierpienia. Postanowiłam, że będę ze swoim kotem do końca. Że będzie umierał w domu, wśród bliskich. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że odejdzie na swoich zasadach. Zniknie w prostokącie okna. Tak jak pojawił się przed trzema laty. Znikąd.

Jedną z bohaterek książki Kruczyńskiego jest Bożena Montwiłł, lekarz weterynarii z prywatną praktyką w Sztokholmie. Po wielu latach pracy w zawodzie doznaje głębokiej przemiany i decyduje, że już więcej nie będzie usypiać zwierząt. Staje przed komisją dyscyplinarną. Traci klientów i pieniądze, bo eutanazja jest jedną z podstawowych usług, które wykonuje w gabinecie, w dodatku dobrze płatną. Wbrew przeciwnościom pozostaje nieugięta i namawia opiekunów, by towarzyszyli swoim futrzanym przyjaciołom w tych najtrudniejszych momentach. „Od ludzi, których zwierzętami opiekowałam się do końca, już po śmierci zwierzęcego towarzysza dostawałam kartki z podziękowaniami i kwiaty. „Dziękuję ci za to, że on mógł mieć przywilej, by normalnie umrzeć”. To są ludzie, którzy wyłamali się z tego zabójczego schematu. Postąpili inaczej, niż jest to ogólnie przyjęte. Popłynęli innym, czystym strumieniem”.

*
Myślę Konwickim, który żegnając się z Kotem Iwanem pytał: „Ale czy ja w sumie byłem w porządku. Czy spełniłem tę przyjaźń jak należy. Czy czegoś nie przeoczyłem albo zapomniałem. Czy dałem mu pełną kocią szansę w życiu?” I dodawał: „Nie wiadomo, co stało się z nim po jego odejściu, może się przeinkarnował w niemądrego męża stanu albo w bezmyślną stonogę. A może w pozycji imponującej, z uniesionym i wyprostowanym ogonem, krąży w kosmosie i łapie komety za złociste warkocze”?

1 thought on “Komety”

  1. Grazyna says:
    April 7, 2019 at 12:20 pm

    Wzruszające i piekne

    Reply

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes