
Wiosenne porządki. Zaglądam w otchłań szafy. Która już dawno przestała się domykać. Zarosła ubraniami. Jak dziki ogród. Brodzę w gąszczu niemodnych sukienek, przyciasnych płaszczy, rozciągniętych swetrów. Wyszarpuję kłącza rękawów i nogawek. Trzymają się mocno. Przyrośnięte do wieszaków. Splątane. Wyłuskuję bulwy bluzek. Czasem na jednym ramiączku wisi kilkanaście sztuk. Trudno dogrzebać się do pierwszej warstwy. Przydałby się sekator. W najdalszym kącie galeria kuriozów. Designerska spódnica ślubna: jedwabne wstążki w kolorach pudrowego różu nanizane na stelaż z winylowej taśmy. Spodnie na kant. Do garsonki. Której nigdy nie miałam. Złote legginsy. Z cekinów. Koronkowe bolerko (?). Tunika-motyl. Sweterek ze skalpem zwierzęcia. Kusa kurteczka rozpinana na plecach. Tęczowe boa. Halki do spania z czasów, kiedy konkubinat nie zamienił się jeszcze w kombinat. Atłasowe kimono na wypadek porannej degustacji kawy w Hamptons (bungalow, taras, widok na ocean, białe meble, brylanty). Osiem identycznych czarnych koszul. Bo tak. Chabrowe palto z popularnej kolekcji: Muszę Trochę Schudnąć. Kupione pięć lat temu. Sztuczne futerko w spadku. Fartuszek w kropki. Z falbanką. Korona Fridy.
Przyglądam się każdej rzeczy i – zgodnie z nauką Marie Kondo – zadaję pytanie: czy to mi daje radość? Czy samotna skarpetka z króliczkiem (biały pomponik zamiast ogonka) nadaje się do śmieci, czy odłożyć z nadzieją, że kiedyś znajdzie się druga, do pary? A elegancka apaszka na specjalne okazje, które nigdy nie nadeszły? Czy rozstanie nie będzie aktem kapitulacji? Porzuceniem rojeń o rautach, jachtach i luksusie? Zgodnie z modną od lat filozofią trzeba przecież wizualizować przyszłość, przyciągać myślą wydarzenia, zestawić obraz chustki z podróżą kabrioletem po drogach kalifornijskiego wybrzeża. I już. Abrakadabra. Spełnia się! Zatem: czy pozbycie się kawałka tkaniny nie będzie równoznaczne z pozbyciem się marzeń? Ale czy marzenie o plaży w Monterey daje mi radość? A może jest źródłem frustracji i smutku?
Oglądam każdą rzecz z osobna. Starając się przywołać chwile, które spędziłam w jej towarzystwie. Co czułam, kiedy pierwszy raz zakładałam podkolanówki z siateczki? Czy byłam szczęśliwa w kaszmirowym golfie koloru wielbłądziej wełny? Dlaczego przechowuję poplamioną koszulkę z logo Stonesów, choć nigdy nie przepadałam za Jaggerem i spółką? Czy naprawdę potrzebuję kilkunastu par spodni od pidżamy? Sprzątanie – jak twierdzi twórczyni popularnej metody KonMari – to akt doniosły, sięgający dużo głębiej, niż dna szuflady. Wyrzucając, układając, organizując – robimy przemeblowanie nie tylko mieszkania, ale głowy. Uwalniając przestrzeń, pozbywając się nadmiaru – wprowadzamy w życie ład i porządek. Idąc tym tropem, łatwo sobie wyobrazić, że czarne worki wypełnione po brzegi symbolizują złe myśli, problemy, troski. Wystawiając je za drzwi – dokonujemy aktu oswobodzenia się, uwolnienia. A gdyby je wszystkie rytualnie spalić? Nie. To nieekologiczne. Lepiej dać im drugie życie. I jednocześnie powziąć postanowienie: więcej nie kupuję. Nie obrastam w rzeczy. Nie zaśmiecam planety. Basta.

A co z resztą? Nadmiarem przedmiotów, które anektują najmniejszy skrawek przestrzeni? Rozpychają się, wypadają z szaf, mnożą po kryjomu? Na ratunek przychodzi bohaterka książki Mirandy July:
„Wyobraźmy sobie, że ktoś jest zdołowany albo zwyczajnie leniwy i przestaje zmywać. Wkrótce ma już w zlewie górę brudnych naczyń i umycie choćby widelca wydaje się niemożliwością. Trzeba jeść brudnymi widelcami z brudnych naczyń, więc człowiek zaczyna się czuć jak bezdomny. I przestaje się kąpać. Co z kolei utrudnia wyjście z domu. Zaczyna rzucać śmieci na podłogę i sikać do kubków, bo są bliżej łóżka. Każdy z nas był w takiej sytuacji, nie mnie kogoś potępiać, ale istnieje na to proste rozwiązanie: Mniej naczyń. Nie mogą się nawarstwiać, gdy ich nie ma. To podstawa, ale jeszcze jedno: Przestań przenosić rzeczy. Ile czasu spędzasz na noszeniu przedmiotów w tę i we w tę? Zanim zabierzesz jakąś rzecz z miejsca, w którym żyje, pamiętaj, że trzeba ją będzie potem odnieść. Czy naprawdę warto? Nie możesz czytać książki tuż przy regale, trzymając palec w miejscu, na które ją odłożysz? A jeszcze lepiej: nie czytać. Jeśli coś jednak n i e s i e s z, postaraj się zabrać wszystko, co potencjalnie musi przemieścić się w tę samą stronę. Nazywam to podwózką. Uzupełniasz mydło w łazience? Możesz poczekać, aż wyschną ręczniki, i wtedy zanieść obie rzeczy razem. Do tego czasu mydło postoi na suszarce. I spróbuj nie składać ręczników, dopóki nie będziesz musiała iść do toalety. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, spróbujesz umieścić mydło w mydelniczce i złożyć ręczniki na sedesie – przecież ręce będziesz mieć wolne. Zanim się podetrzesz, użyj papieru toaletowego do usunięcia nadmiaru sebum z twarzy. Podczas kolacji: zrezygnuj z talerza. Po prostu postaw patelnię na podkładce. Talerze są dodatkowym elementem, który możesz dodać, gdy masz gości, żeby poczuli się jak w restauracji. Czy patelnię trzeba zmyć? Nie, jeśli jesz z niej tylko to, co zdrowe” – naucza Cheryl z „Pierwszego Bandziora”.
A kiedy w ferworze świątecznych porządków sięgam, gdzie wzrok nie sięga i z najgłębszych zakamarków wymiatam kocie włosy, przypominam sobie apel Bronki Nowickiej:
Szanuj kurz i mu nie złorzecz. Nie przeganiaj, gdy kończąc wirować, przysiada jak zmęczony derwisz. Studiujesz dzieje tego pyłu: wiedz, że cię poprzedza. Kiedyś był naskórkiem łuszczącym się z Boga, otartym tynkiem planety w budowie. Dlatego kłaniaj się kurzowi przed zbiorem. Musisz go zbierać, bo nie zdołasz stworzyć.
Amen.
