
A co, jeśli wszyscy zrezygnują z pracy
i pęta miast nie dojadą do marketów,
kurczęta dożyją sędziwego wieku
i nie będzie komu wydać reszty,
ucichną historie o zbiorach szparagów,
przerdzewieją do cna platformy wiertnicze?
Powiem ci tylko, że będziemy sadzić kwiaty,
bujne ogrody wytrysną spod betonu,
nasze dni wypełni sekretne życie kalafiorów,
świat, który znacie, skończy się dokładnie tak,
jak się zaczął- wybuchem okrytonasiennych,
trzask!, pstryk!, bęc! *

Świat, który znacie, skończy się dokładnie tak, jak się zaczął. Pustką. Ogołocone półki w sklepach. Wyludnione ulice. Opuszczone budynki. Przepalone neony. Zaciągnięte metalowe rolety. Zaryglowane drzwi. Tam, gdzie tętniło- przygaśnie. Przestrzenie rojące się od ludzi opustoszeją. Ktoś napisze kartkę: nieczynne do odwołania. I przyklei na trzeciej planecie od słońca.
Ale zanim to się stanie, uciekamy przed apokalipsą. W wielki błękit. Złoto. Jest środa, 18 marca. Sprawdzam, czy plaże są jeszcze otwarte. Chcemy na Jones Beach. Bo blisko. I można uprawiać slow jogging na promenadzie. Odkąd okazało się, że leniwy trucht jest zdrowszy od szybkiego marszu, nie zważając na szydercze spojrzenia maratończyków i innych wyczynowców, drepczę zapamiętale. Według japońskich mistrzów tempo powinno być na tyle wolne, by nie łapać zadyszki i móc swobodnie rozmawiać. W efekcie ruszam się dość ospale. Ale. Ruszam się. Zamiast zalegać na kanapie. I jest to triumf silnej woli. Która u mnie, jak u Broniewskiego, z natury słaba.
Sunken Meadow tonie. W słońcu. I rzece aut. Z każdej strony nadchodzą. Młodzi. Starzy. Pojedynczo. I w grupach. Z dziećmi, psami. Uśmiechnięci. Niezainfekowani strachem. Jeszcze.
Szczęśliwie znamy szlaki prowadzące do miejsc odosobnienia. Brodzimy w rudych trawach. Nurzamy w piasku wydm. Nagle przypomina mi się, jak zeszłej zimy znaleźliśmy nieopodal zamarzniętego szopa. Leżał na plecach, z łapkami uniesionymi do góry. Jakby smacznie spał.
Albo się poddawał.

Kolejny dzień kwarantanny. Piątek? Poniedziałek? Nie pamiętam. Wszystkie są jak niedziela. Wielkanocna. Tylko koszyki większe. I na kółkach. Do kasy długie kolejki. Klienci sklepu stoją ciasno. Głowa przy głowie. Odmawiają koronkę. Przekazują sobie znak. (Nie)pokoju. Przeciskam się do wyjścia. Wybiegam na świeże powietrze. Postanawiam pójść do domu na piechotę. Po drodze mijam dwa sklepy monopolowe. Otwarte. Są na liście obiektów strategicznych. Kluczowych. Jak apteki. Stacje benzynowe. Supermarkety. Kupuję butelkę wina. Sprzedawca ma gumowe rękawiczki. I maseczkę.
W domu kotomstwo przeciąga się i mruczy z zadowoleniem. Obecność ludzi gwarantuje częstsze posiłki i długie godziny zabawy. Fistaszek na nitce przytwierdzonej do witki z lasu bije na głowę (i ogon) wszystkie dotychczasowe wędki, mechaniczne myszy i wypchane kocimiętką zabawki. Już po śniadaniu zaczynają się lamenty i nawoływania. Cecyl prowadzi losowo wybranego człowieka w miejsce, gdzie poprzedniego wieczoru odłożono kij ze sznurkiem i głośnym, bulgoczącym miauknięciem ordynuje początek dzikich harców. Nawet Pani Matka, znerwicowana dzika kotka, która na zimę wprowadza się do mieszkania, zaczęła brać udział w zabawach. Nie biega za orzeszkiem. Nie wykonuje śmiałych salt i opętańczych pogoni. Siedzi niczym posążek Buddy. I tyko znienacka wystawia łapkę zgiętą w łódkę by pochwycić przynętę w locie.
Nigdy nie pudłuje.
Wieczorami na ogródku pojawia się Greta. Ma różowy pyszczek i piękne szare futro. Lubi banany. Ale i parówką nie wzgardzi. Mieszka w budynku naprzeciwko. Znika w pęknięciu ściany. Jest niegroźną oposiczką. Ssakiem z rodziny dydelfowatych. O małym mózgu i dużych właściwościach adaptacyjnych. Nie przenosi chorób. Jest odporna na wściekliznę. A w chwili śmiertelnego zagrożenia przewraca się na grzbiet, wysuwa język i zaczyna wydzielać nieprzyjemny zapach padliny. Poza tym wydaje odgłosy przypominające klekotanie, powarkiwanie i syczenie. A jedząc uroczo mlaska.
Koty nie boją się oposów. Ani szopów praczy. Obchodzą je z daleka. Trzymając odpowiedni dystans. Powinniśmy się od nich uczyć- myślę na głos. Są mistrzami kwarantanny. I znają się najlepiej na sztuce odpoczynku. A poza tym mają dziewięć żyć.
Bądźmy jak koty.

*Tomasz Bąk, Z samego końca świata macham do was warzywem, z tomu: „Utylizacja. Pęta miast”, 2018.














Cudownie piszesz…
dziękuję serdecznie. ściskam!
Spodobało mi się nadanie iminia nastoletniej aktywistki klimatycznej samicy oposa 🙂
i zgadza się – wszyscy powinniśmy być jak koty i to nie tylko w czasach kwarantanny…