stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Makatka

Posted on November 11, 2020November 11, 2020 by Weronika Kwiatkowska

Po godzinie zmienia się krajobraz. Zza autostrady wyrastają góry. Wjeżdżamy w złote tunele. Wąwozy wykute w skale. Jest szósty dzień listopada. Dwadzieścia cztery stopnie ciepła.

W radiu prowadzący zadaje pytanie: czy można przesadzić z miłością do zwierząt. Co wyznacza granicę normalnych relacji i czy spanie z psem w łóżku to już jej przekroczenie, a może wystarczy mówić do czworonogów, by zostać uznanym za jednostkę niepoczytalną? Jak głęboko można zapaść w antropomorficzne zapędy? Oraz dlaczego jest to niebezpieczne. Słuchamy uważnie zastanawiając się, czy fakt, że przed wyjazdem na weekend zostawiliśmy kotom hałdę cienko pokrojonych plastrów mięsa kwalifikuje nas do kategorii zaburzonych, czy raczej chodzi o to, że wołowe carpaccio rozłożyliśmy na talerzu, z którego jemy obiady (bo nie mieściło się do miski, poza tym K. stwierdził, że koty lubią lekko obsuszone)?

Sprawdzę, czy zjadły – mówię. I włączam aplikację w telefonie. Skanuję kamerą wnętrze pokoju. Na talerzu zostały trzy niedojedzone kawałki. Miska z tuńczykiem w sosie własnym wylizana do czysta. Kotka rozciągnięta na kanapie. Nie reaguje, kiedy ją wołam. Cwana. Wie, że świecące czerwoną diodą oko nie należy do człowieka.

O, krowa – krzyczę, kiedy mijamy kolejną farmę. Jestem jak dziecko zaglądające do sklepu z zabawkami. Siedzę z nosem przyklejonym do szyby. I chłonę. Pastwiska. Łąki. Drewniane stodoły przypominające rozrzucone na dywanie klocki. Rudziejące wzgórza. Srebrzyste trawy. Połyskujące w słońcu oczka stawów. Wsi spokojna, wsi wesoła. Bukoliczny obrazek. Makatka.

Docieramy do posiadłości Wethersfield, ukrytego skarbu Dutchess County. Byliśmy tam zeszłej wiosny. Teraz wracamy po kolory i zapach zeschłych liści. Przy wjeździe tabliczka: garden is closed. To niemożliwe! Tak być nie będzie! – cytujemy klasyka i upewniwszy się, że na stronie internetowej nie ma żadnej informacji o zamknięciu, postanawiamy się włamać. Znamy teren. Wiemy którędy iść. Zresztą, nie trzeba forsować bram i płotów. Wystarczy minąć szlaban i drogą pylistą, drogą polną wdrapać się na wzgórze. Z daleka widzimy furgonetkę pracowników zieleni, więc skradamy się boczkiem. A potem zasiadamy pod ścianą krzewów i rozkładamy piknik na trawie. U stóp ścieli się gęsto tkany gobelin w odcieniu ochry, umbry i palonej sieny. Co za widok! I pomyśleć, że mamy go na własność.


Schodzimy w dół, w kierunku stawu. Zapadamy w złote tunele, zielone jary. Mijamy pola zeschniętej kukurydzy. W trawie martwy ptak. Potem ogród. Kamienne łuki. Posągi. Na horyzoncie majaczy dwóch jeźdźców. Ojciec z synem? Wymieniamy pozdrowienia. Zbliżamy się do pałacu. Pawie krzyczą z daleka. Nagle pod nogi wybiega czarno-biały kot. Najpierw przypuszcza atak na odsłonięte kostki K., a potem znika w kopcu liści, merdając ogonkiem. To Pugsley – mówi mężczyzna w uniformie, który nagle wyrasta za naszymi plecami. Znaleziony przy głównej drodze, stąd jego imię – wyjaśnia. Po czym woła kota na kolację i oboje znikają za bramą.

Nazajutrz wybieramy się do Vassar Collage. Na terenie uczelni znajdują się duże połacie zieleni i – jak zachęca jeden z przewodników – uroczy ogródek Szekspira. Znowu omijamy zakazy i zapuszczamy się w zarośla. Po drodze mijamy kilkuosobową grupkę studentów i parę z psem. Poza tym, żywej duszy. Spacerujemy po parku nasiąkając atmosferą opuszczonego campusu, w końcu docieramy na miejsce. Kilka rzędów zaniedbanych rabatek i kamienne schodki, to wszystko, co ocalało. Żadnych estetycznych wzmożeń. Wracamy, rozczarowani.

I nagle: głośny gwizd, oklaski. Biden won! – krzyczy dziewczyna w kusej sukience. I rzuca się koleżance na szyję. Sprawdzamy telefony. Podano wyniki wyborów.

Na lunch wybieramy się do miasteczka Millbrook. Mamy tam swoją ulubioną kafejkę, gdzie serwują pyszne sałaty. Właścicielka, krępa brunetka, dyryguje kolejką. Prosi o dezynfekowanie rąk i zachowanie odpowiedniego dystansu. Szczęśliwie znajdujemy wolny stolik i mościmy się wygodnie. Ulica jest cicha. Z rzadka przejeżdża auto. Tuż obok, pod sklepem ze starociami, grają jazz. Gitara i kontrabas. Starsi panowie siedzą na wiklinowych fotelach, zasłuchani. Wystawiam twarz do słońca. Zamykam oczy. Pachnie miętowa herbata, a na języku rozpuszcza się kawałek domowego brownie. Błogość. Pełnia. Z zamroczenia wydobywają mnie słowa kelnerki: Prawda, że smaczne? Pieczemy je na prawdziwej, belgijskiej czekoladzie – oznajmia. Wygląda jak kopia właścicielki. Musi być jej córką. Dziewczyna poprawia opięty fartuszek i znika we wnętrzu Babette’s Kitchen. Mogłabym tu zostać na zawsze; na tej słonecznej uliczce wysadzanej białymi domkami. W tym spokojnym, sobotnim przedpołudniu. Rozgościć się w poczuciu sytości i bezpieczeństwa. Kiedy wszystko jest tak, jak być powinno. Ale trzeba ruszać dalej.
Ku przygodzie!

This image has an empty alt attribute; its file name is leaf3-1.jpg

Na moście, zawieszonym nad rzeką Hudson, tłumy. Piękny dzień. Wszyscy zapragnęli pójść na spacer. Z trudem udaje się zaparkować auto. Jeszcze trudniej przywyknąć do nowych warunków. Po godzinach spędzonych w miejscach bezludnych, ilość ciał szokuje. Ruch jak na Marszałkowskiej – mówi K., zakładając maseczkę. Ale widoki rekompensują. Orgia jesiennych kolorów. Makiety domów i ulic. Wstęga rzeki. I majaczące w oddali grzbiety gór.


W drodze powrotnej czytam wiadomości od przyjaciół. Wielka radość. I nadzieja na zmianę. W radiu Natalia Przybysz śpiewa, że dzisiaj wszyscy są po naszej stronie. Psy bezdomne i topole w drodze. I że możemy przestać bawić się w wojnę.


Przynajmniej przez chwilę.

1 thought on “Makatka”

  1. Gabriela Harvez says:
    November 12, 2020 at 5:34 pm

    Dzisiaj szaro i pada deszcz, więc felieton w sam raz, Dzięki. G.

    Reply

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes