stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Na wietrzną pamiątkę

Posted on May 8, 2020May 8, 2020 by Weronika Kwiatkowska

Na płocie wisiała kartka: z powodu pandemii wstęp wzbroniony. Nieliczni odwiedzający zostali w autach zaparkowanych przed wejściem i patrzyli na uwięziony za drutami krajobraz. Nie ściągali masek. Nie otwierali okien. Nie wychodzili z samochodów. Siedzieli bez ruchu i patrzyli przed siebie. Byli starzy. I wyglądali na zrezygnowanych. Jakby pogodzili się z losem. Że teraz już tylko przez szybę. Z daleka. Oglądają życie jak w film w telewizorze.

Naprawdę nie da się wejść– zapytałam K. szarpiąc za kłódkę. Może przeskoczymy przez płot? Albo plażą– myślałam na głos. W oddali majaczył kamienny budynek latarni morskiej. Od zatoki śmierdziało gnijącymi rybami. Plaża pod urwiskiem była pusta, ale przy jej końcu, zauważyłam spacerujących. Musimy znaleźć inny sposób.

Pół godziny później staliśmy przed szlabanem z napisem: wstęp tylko dla mieszkańców. Parking za okazaniem stosownego zezwolenia. Kobieta, która nagle wyrosła przed nami, na widok obcej rejestracji zrobiła kwaśną minę. Odjechaliśmy kawałek i zaparkowaliśmy przy zielonej wysepce. Może stąd nas nie odholują– powiedziałam. I ruszyliśmy w kierunku zatoki. Po chwili minęliśmy parę młodych ludzi. Trzymali się za ręce. Nie mieli maseczek. Chłopak rzucił w naszą stronę: jest tam naprawdę pięknie. I życzył miłego dnia. Nic mnie bardziej nie wkurwia, niż idea prywatnych plaż– powiedziałam. I lasów– dodał K. Przyspieszyliśmy kroku. W buńczucznych nastrojach, z transparentem „Ocean dla wszystkich” wkroczyliśmy na ziemię nie-niczyją.

Zza kilku rachitycznych, powykręcanych od słonego wiatru drzew, ukazało się białe, kamieniste wybrzeże i wielki błękit. Nie było prawie nikogo. Kobieta z kilkuletnim dzieckiem, grupa koleżanek na kocu. I kilometry idealnie okrągłych kamieni, które wyglądały jak z fabrycznej taśmy. Zabierzmy kilka– powiedziałam. Na wietrzną, oceaniczną, pamiątkę.

Do latarni było stanowczo za daleko, szczególnie dla kogoś, kto właśnie postanowił uruchomić tryb letni i założyć klapki. Kawałki ostrych muszli i drobnych odłamków raniły stopy. Dłuższy marsz był wykluczony. Przecięliśmy więc pasmo drzew i nagle otworzyła się zupełnie inna przestrzeń. Rude trawy porastające wyschnięte bagna. Wąskie ścieżynki wydeptane między rozlewiskami. Bezlistne drzewa o gałęziach- kikutach. Wytrawione przez słone powietrze drewno uformowane w przedziwne kształty. Wachlarze sino- turkusowych porostów przypięte niczym kotyliony na bal. Niezliczone jamki w ziemi wydrążone przez pracowite kraby. Ściana lasu układająca się w geometryczny wzór.

[…]
Kładę się na mchu.
Ołów chmur pocięty żyłkami gałęzi,
białe słońce, wiatr i poruszenie skrzydeł,
bez znaczenia, oczy, pazury i pierze,

bez znaczenia iskra między ciemnościami.
Wdech i wydech. Wdech i wydech poza mną,
ponieważ jestem zgięciem wielkiej płachty czasu,
mieszkam w wygnaniu,
zmarszczka na powierzchni wody ciemnej jak milczenie.
Liść wpada do rzeki, a rzeka do morza.
Morze zakwita czerwienią ukwiałów.
Nad tą cudną łąką, pod sklepieniem fali
wolno pływają obojętne ryby. *

Po drodze zatrzymaliśmy się w miasteczku, by kupić kwiaty od lokalnego farmera. Niewielki stragan okazał się czarodziejskim ogrodem tysiąca i jednej sadzonki. Szklarnia była ogromna. Rośliny płożyły się. Na ścianach i suficie. W dziale zioła spędziłam długie minuty wąchając aromatyczne gałązki. Bazylia. Rozmaryn. Tymianek. Szałwia. Tygodnie izolacji spotęgowały potrzebę obcowania z roślinami. Nagle zapragnęłam założyć domowy ogródek. Zamalować pustkę na zielono.

W rogu spał stary kocur. Miał długie, zmierzwione włosy. Gdy zaczęłam go głaskać lekko uniósł lewą powiekę. Właściciel wydał resztę. Uśmiechając się szeroko. Bez maski. Kilkoro kupujących próbowało wyminąć się w wąskim przejściu zachowując bezpieczną odległość.

Mimo późnej pory słońce ciągle mocno grzało. Pakowaliśmy zakupy do bagażnika, żartowaliśmy rozcierając listki kocimiętki. Przez chwilę można było poczuć się jak dawniej. Bezpiecznie. Normalnie. A potem wjechaliśmy do miasta. W zaryglowane okna i drzwi. Zabarykadowane sklepy. Puste ulice. Jednorazowe rękawiczki porzucone na chodnikach. Otwierając drzwi do mieszkania, pomyślałam: wracamy do celi. Zapadał zmierzch. Mijał 46 dzień niekończącego się końca świata.

*Julia Fiedorczuk, Kompost.

Please follow and like us:
fb-share-icon

Share this:

  • Click to share on Twitter (Opens in new window)
  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

Related

5 thoughts on “Na wietrzną pamiątkę”

  1. Stev says:
    May 9, 2020 at 7:41 am

    Ależ lekko. Masz pani pióro nie od parady. Pozdrowienia z celi #790.

    Reply
    1. Weronika Kwiatkowska says:
      August 11, 2020 at 2:26 pm

      dzięki !

      Reply
  2. Kaś says:
    May 12, 2020 at 8:34 pm

    odkryłam Panią przez WO, te przelane uczucia pandemiczne – wow, to samo czuję w brudnym innym wielkim mieście. Pozdrawiam!

    Reply
    1. Weronika Kwiatkowska says:
      May 14, 2020 at 1:42 pm

      dzięki. pozdrawiam serdecznie !

      Reply
  3. Olga says:
    May 16, 2020 at 5:55 pm

    możnaby dodać, że izolacja spotęgowała potrzebę obcowania nawet z ludźmi i miejscami, wobec których wcześniej nie żywilibyśmy takiej potrzeby 🙂

    Reply

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Donate

Follow Us

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes
Facebook
Facebook
fb-share-icon