stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

New York I love you

Posted on April 23, 2020April 23, 2020 by Weronika Kwiatkowska

A to są nasze ulice*. Tutaj wiedliśmy imigranckie życie. Uczyliśmy się nowych słów. I znaczeń. Kupowaliśmy polskie bułki od Pakistańczyka. I chleb. Kiedy pierwszy raz na półkach pojawiły się produkty z wielkopolskiej mleczarni cieszyliśmy się jak na Boże Narodzenie. Rozczuleni etykietami, na których widniały nazwy miasteczek oddalonych o kilka, kilkanaście kilometrów od Domu, doświadczaliśmy proustowskich wzmożeń. Mrożona czarna porzeczka. Twaróg ze Strzałkowa. Piwo z poznańskiego browaru. Objawienia na rogu Forest i 69-tej.

Tam dalej jest pralnia. Przez lata zmieniali się właściciele. Ale kobiety za ladą miały taki sam wyraz twarzy. Obrażony. Niechętnie odpowiadały dzień dobry. Wpatrzone w telewizor zawieszony pod sufitem, z którego nieustannie dobiegał jazgot w dialekcie kantońskim albo mandaryńskim. W szufladki pralki wrzucaliśmy drobne. Lata spędzone na obczyźnie można by odliczać ilością kresek w metalowym podajniku na ćwierćdolarówki. Na początku wystarczyły cztery monety. Dziś sześć, siedem i więcej.

Dwa bloki dalej stacja metra. Schody po których codziennie. Zawsze w biegu. Ze słowem na końcu języka. Jak wrzód. Droga do pracy. W pociągu linii M. Kolebiącym się na wiecznie remontowanym moście. Niebieskie ławy z włókna szklanego. Brudne szyby. Za którymi wyrastało Miasto. Najpierw niewysokie, koślawe czynszówki dolnego Queensu. Potem Brooklyn i coraz wyższe okna nowo postawionych apartamentowców. Ogródki na dachach. Murale na ścianach. Kwiaty na parapetach. Porzucone pospiesznie kokony pościeli. W cudzych łóżkach. Życiach.

W końcu Manhattan. Szerokie wody East River. I panorama miasta. Cholerny landszaft, który nie przestawał zdumiewać. Potęgą. Skalą. Rozmachem. Z perspektywy ulicy, oplutych chodników, czarnych worków z gnijącymi odpadkami i kalekich szyldów sklepików pamiętających lata sześćdziesiąte, trudno to było zobaczyć. Ale z góry Miasto wyglądało jak wyobrażenie o sobie samym. Pocztówka z wakacji życia. Scenografia do filmu. Z happy endem. Imponujące. Triumfalne. Niemożliwe.

Teraz jesteśmy na stacji Bowery. Ciemno. Wilgotno. Wieczorami po platformie biegały szczury. Zawsze w parze. Nie bały się ludzi. Były u siebie. Odkąd zamknięto nowojorskie wesołe miasteczko, pogaszono światła w kawiarniach, restauracjach, milionach barów, jadłodajni, kiosków i bud z żarciem, armie gryzoni wyruszyły na wojnę. Walczą o terytorium. O dostęp do wody i pożywienia. Najsłabsi odpadną z wyścigu. Młode i chore zostaną pożarte przez pobratymców. A kiedy ostatni śmieć zostanie zamieniony na energię, opuszczą kanały i przyjdą do naszych domów.

Tutaj na rogu kupowałam gorące bajgle (pumpernickel everything) zanim świat zaczął myć ręce i zakrywać twarze. Staruszek w deli witał mnie jak starą znajomą. Dawał zniżki na wodę. A gdy brakowało mi czasem kilku centów, machał ręką zamiast wydawać resztę z dwudziestodolarowego banknotu. Co nie podobało się córce, grubawej Azjatce o wąskich ustach, która siedziała na zapleczu. Chłopcy z La Mela i Da Nico znali moje imię. Właściciel kramu z pamiątkami miał chorą córeczkę. Opowiadał wszystkim, którzy chcieli słuchać, o skomplikowanych operacjach i niekompetentnych lekarzach. I o pradziadku, który z Indii przypłynął do Ameryki statkiem. I dlaczego kocha ten kraj. Oraz nigdy nie zagłosuje na Trumpa.

Po tych ulicach chodził Cannoli King. W rozchełstanej koszuli prezentował złoty łańcuch na rachitycznej klatce obrośniętej rzadkim włosem i z udawanym sycylijskim akcentem pokrzykiwał na wszystkich dookoła. A Butch The Hat, niczym szafa grająca, po wrzuceniu monety, recytował sceny z filmów Scorsesego, w których przed laty był obsadzany. W japońskiej cukierni kupowaliśmy lody o smaku zielonej herbaty i sezamu. A w sklepiku z ziołami startą korę cynamonu i herbatę o mięsistych liściach, która miała uleczyć woreczek żółciowy. To tu pierwszy raz zobaczyliśmy jak wygląda pitaja, dragon fruit. I durian, najobrzydliwszy i najsłodszy z egzotycznych owoców. Który smakuje jak lody waniliowe i śmierdzi rozkładającym się mięsem. Niczym Nowy Jork. Jest wszystkim co najlepsze. I najgorsze.

To nasze ulice. Dzielnice. Punkty miasta. Tutaj spacerowaliśmy o zmroku. I stąd wracaliśmy nad ranem. W tym klubie zdzieraliśmy gardła. Na tej ławce szeptaliśmy zaklęcia. Rzucaliśmy okruchy chleba mewom i gołębiom. Wystawialiśmy twarze do słońca płynąc promem na drugi brzeg miasta. W strojach z epoki tańczyliśmy jazz (Governors Island). I piszczeliśmy z uciechy na widok półnagich kobiet maszerujących w paradzie syrenek (Coney Island). Przestronne sale nowojorskich muzeów dawały wytchnienie w upalne popołudnia i przytulały w czasach mroku i słoty. Niezliczone rauty, otwarcia, wernisaże, spektakle, koncerty, spotkania. Korowody egzotycznych kwiatów we wszystkich możliwych ogrodach i parkach, zielone tunele, ptasie rezerwaty i nade wszystko przestwór oceanu, majestatyczne plaże, wielki błękit.

Uciekałam od Ciebie. Jak najdalej mogłam. Zmęczona zgiełkiem. Pośpiechem. Tłokiem. Turystami, którzy jak szarańcza, roili się na Twoich ulicach, placach, skwerach. Mówiłam: chcę wyjechać. W pustkę. Ciszę. Jestem chora na wszystko. Kakofonię dźwięków. Szum. Tłum. Przyspieszony puls. Miasta. Które nie zasypia. Nigdy (?) Teraz słyszę tylko wycie karetki. I jak gadają ptaki.

Jest trzydziesty pierwszy dzień kwarantanny. I nigdy nie tęskniłam za tobą bardziej, Nowy Jorku.

Wróć.

*inspiracja do tekstu: wiersz Tomasza Różyckiego, Żarłacze i mątwy, z tomu Kolonie, SIW “Znak”, Kraków 2006.

High Line, New York
Battery Park, New York
The Vessel, Hudson Yards, New York
NoHO, New York
Brooklyn Bridge Park
Brooklyn Bridge
Governors Island
Jazz Law Party, Governors Island
Jazz Lawn Party, Governors Island
Jazz Lawn Party, Governors Island
Governors Island
Governors Island
Coney Island, Brooklyn
Coney Island Mermaid Parade, Brooklyn
Coney Island Mermaid Parade, Brooklyn
Easter Parade, Manhattan
Frida Kahlo Exibit, New York Botanical Garden, Bronx
New York Botanical Garden, Bronx
Bryant Park
Long Island
Long Island
sowa śnieżna, Breezy Point, New York
Robert Moses Beach
Sunken Meadow Park
Greenpoint Barge, Brooklyn
The Keep, Bushwick
Time Square
Pierogi Boys, Manhattan
Ridgewood, Queens
Ridgewood, Queens
Pumpernickel everything with smoked salmon, Brooklyn
Ridgewoodteka Polish Book Club

4 thoughts on “New York I love you”

  1. Olga says:
    April 26, 2020 at 10:57 am

    piękny tekst pełen miłości do NYC; banalnie podsumowując- człowiek nie docenia czegoś dopóki tego nie straci choćby na chwilę…

    Reply
    1. Weronika Kwiatkowska says:
      May 9, 2020 at 1:36 pm

      Tak. Relacja z tym miastem to trochę love/hate. ale trudno już sobie wyobrazić inne miejsce do życia.

      Reply
  2. Aga says:
    November 4, 2020 at 10:23 pm

    Przybyłam do Ciebie za “Wyborczą”. Lubię Teoje pióro i zdjęcia. Będę zaglądać.
    Bardzo lubię NYC, ale tylko na kilka dni, potem wracam z radością do siebie. Pozdrawiam serdecznie z Buffalo, NY

    Reply
    1. Weronika Kwiatkowska says:
      November 4, 2020 at 11:53 pm

      ale super! jeśli korzystasz z Fb zapraszam na moją stronę: https://www.facebook.com/podwojnezycie.weroniki/

      Reply

Leave a Reply to Weronika Kwiatkowska Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes