stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Rave

Posted on November 25, 2020November 25, 2020 by Weronika Kwiatkowska

A więc można inaczej. Powoli. Przechadzać się między alejkami. Dotykać przedmiotów. Uważnie badać fakturę. I zastanawiać się, czy potrzebujemy ich bardzo, czy tylko trochę. Bo, że bez większości możemy się obejść, to pewne. Nikt nie pogania. Nie patrzy wymownie na zegarek. Nie przewraca oczami. Sprint między regałami z listą kodów w ręce można zamienić na beztroskie szwendanie się bez celu. Błądzenie w labiryntach. Przegapianie znaków. Zamiast nerwowego wzruszania ramionami – konstruktywna podpowiedź. A przede wszystkim radość. Ze współuczestniczenia w obrządku zwanym od niedawna shoppingiem. Tak. Można się dobrze bawić na zakupach. Pod warunkiem, że jedziemy do sklepu w towarzystwie kobiet.

Srebrna torba. Wygląda jak uszyta ze spadochronu. 100% polietylenu. Ile lat będzie się rozkładać? I dlaczego jest bardziej ekologiczna niż ta z organicznej bawełny? Dyskusje regałowe. Płaszcz przeciwdeszczowy. Z tego samego tworzywa. Otwiera furtkę w głowie. Do wspomnień. O pierwszych paczkach z Ameryki. Pięćdziesięciofuntowych. Wypakowanych po brzegi. Pośród używanych ubrań trafiały się okazy wyjątkowo ekscentryczne. Pamiętam suknie z krempliny w wymyślne, jadowite wzory. Bożonarodzeniowe sweterki dziergane chałupniczo. Buty na obcasach z lat 50-tych. Koszule z kołnierzykami pamiętającymi Woodstock. Łaknęliśmy dżinsów i adidasów, a znajdowaliśmy gotowe kostiumy na obchody Pierwszego Dnia Wiosny. Bo o Halloween nikt wtedy jeszcze w Polsce nie słyszał.

Nurkowaliśmy w przepastne kartony. Brodziliśmy po kostki w tekstyliach. Czasem udawało się wyłowić prawdziwy skarb. Wtedy znalazca musiał czmychać do pokoju, żeby reszta rodzeństwa nie wydarła trofeum – markowej bluzy czy pary spodni. Zdarzały się również wytwory konfekcji tak awangardowej, że ani nie można było w nich chodzić, ani wyrzucić. Można było tylko podziwiać. Pokazywać koleżankom po szkole. Paradować przed lustrem. Kontemplować niczym najbardziej osobliwe dzieła sztuki modowej. Do tej kolekcji należał legendarny srebrny płaszcz.

Krój klasyczny. Jednorzędowy. Szerokie klapy. Guziki z metalicznym połyskiem. Materiał skóropodobny. Wcięcie w talii. Długość do kostek. Rzecz kuriozalna. Niemożliwa. Wspaniała! Przeleżał na dnie szafy kilka lat. Przeczekał fazę hipisowską, kiedy nosiłam koszule w kwiaty i sztruksy; czasy grunge’u – podartych dżinsów, wyciągniętych swetrów i butów z blachą, aż w końcu, za sprawą nowego chłopaka najlepszej przyjaciółki, nadeszła era rave.

Faja, który był jednym z pierwszych DJ-ów w Polsce, grał na scenie bydgoskiego klubu Mózg. Nosił się inaczej niż nasi rówieśnicy. Słuchał transowych dźwięków. I opowiadał o techno parties za zachodnią granicą. To były pionierskie czasy. Subkultura klubowa dopiero raczkowała. Elektronika nie była w modzie. Nikt nie wiedział, kim są The Break Boys. I w jakim celu zażywać Ecstasy.

Kiedy byłam w Mielnie na wczasach z rodzicami, Anka z chłopakiem przyjechali na weekend. Faja grał techno i house na okrągło. Spacerował po deptaku trzymając z jednej strony rękę ukochanej, z drugiej magnetofon. Nie pamiętam, czy wtedy w pobliskim Unieściu pierwszy raz wpadłyśmy w trans na parkiecie, czy może było to w poznańskim Eskulapie. W każdym razie – dziś trudno w to uwierzyć – przechodziłyśmy krótki, acz szalenie intensywny, epizod klubowy.

Oczywiście, syntetyczne dźwięki i stroboskopowe światła wymagały odpowiednio skomponowanego stroju. Modne były oldschoolowe wersje dresów Adidasa – przyjaciółka miała granatową bluzę i kanoniczne trzy paski (pomarańczowe) zestawiała z martensami (w tym samym kolorze). Ja z odmętów lokalnego lumpeksu wygrzebałam spodnie (moje paski były białe), miałam też zamszowe, oryginalne adidasy z Niemiec, ale brakowało góry. I wtedy przypomniałam sobie o srebrnym płaszczu! Poprosiłam Mamę, by go trochę skróciła, a z reszty materiału wycięła wielką gwiazdę i przyszyła na podkoszulek. Do tego, obowiązkowo, metalowe spinki do włosów. Nie wiedzieć czemu, nosiło się wtedy fryzjerskie żabki, używane podczas zabiegów w salonach. Tak wystrojone pojechałyśmy na balety. Kiedy kilka godzin później wchodziłyśmy do klubu, usłyszałyśmy szept: „Patrz, te to chyba z Berlina”. Ale więcej przygód miałyśmy na dworcu głównym. Czekając na nocny do Wrześni, co rusz zaczepiali nas głodni uciech mężczyźni. Proponowali zawrotne sumy i uśmiechali się obrzydliwie. Trudno się dziwić. Srebrny płaszcz o drugiej nad ranem uruchamiał jednoznaczne konotacje.

Gdzie będziesz w tym chodzić? – pyta zdegustowany K., kiedy po powrocie do domu pokazuję na zdjęciu przeciwdeszczową polietylenową kapotę, żałując, że zrezygnowałam z zakupu i grożąc, że muszę wrócić niezwłocznie i nabyć, bo to przecież nie zwykły płaszcz, ale proustowska magdalenka; kulka papieru, którą rzuca we mnie kosmos. I trafia. Do klubów – odpowiadam urażona. Dla seniorów? – pyta retorycznie.

A ja umieram w środku.

Ze śmiechu.

Share this:

  • Click to share on Twitter (Opens in new window)
  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

Related

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Follow Us

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes