stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Uśmiechnij się do życia [rozmowa]

Posted on April 3, 2021 by Weronika Kwiatkowska

Gdy stała w blasku fleszy popularnego programu The Voice Senior, na
drugim planie rozgrywała się jej osobista tragedia. Zanim odebrała złotą statuetkę dla najlepszego głosu w Polsce, musiała pożegnać ukochanego męża. Dziś Barbara Parzęczewska opowiada o sile miłości. Do ludzi. I muzyki. I że warto uśmiechać się do życia. Mimo wszystko.

Proszę opowiedzieć o swojej drodze muzycznej …

Muzyka towarzyszyła mi od dziecka. Kiedyś, na festynie, zaśpiewałam za torebkę landrynek piosenkę „Biedroneczki są w kropeczki” (śmiech). Ale tak na poważnie wszystko zaczęło się w 1972 roku, kiedy zaproponowano mi wzięcie udziału w Konkursie Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Miałam osiemnaście lat i po raz pierwszy stanęłam na tak wielkiej scenie. To był skok na głęboką wodę! Wykonałam dwie piosenki i otrzymałam Nagrodę Radia i Telewizji, ale zabrakło dalszych propozycji, które popchnęłyby mnie bardziej w stronę profesjonalnej kariery. Szybko wyszłam za mąż, w wieku 20 lat urodziłam pierwsze dziecko, a że czasy były ciężkie, postanowiłam śpiewaniem podreperować domowy budżet. W klubach i restauracjach grało się wtedy muzykę na żywo, dołączyłam więc do zespołu i zaczęłam występować. Na jeden z wieczorków tanecznych w Klubie Spółdzielców w Szczecinie przyszedł muzyk, basista Zbyszek Milarski i zaproponował mi wyjazd do Finlandii na miesięczny kontrakt z ramienia Pagartu. W latach 80. na Zachodzie można było nieźle zarobić, zdecydowałam się więc wyjechać „za chlebem”, chociaż nie znałam ani słowa w obcym języku, a cały repertuar składał się z piosenek po angielsku.

Jak sobie Pani poradziła z tym wyzwaniem?

To była czarna magia! Na początku bardzo się denerwowałam. Kierownik zespołu dostarczał mi teksty w oryginale, ale ja nie potrafiłam ich nawet przeczytać. Pisałam więc fonetycznie, przesłuchując wielokrotnie nagranie. Pewnego razu zajrzał do mojego śpiewnika i złapał się za głowę. „Czy ty zwariowałaś, co będzie jak ktoś spojrzy przez ramię i zobaczy ten twój zeszyt? – powiedział. – Ale to będzie wstyd!”. No, muszę przyznać, że wszedł mi na ambicję. Od tego momentu zaczęłam wszystkie teksty pisać po angielsku i ewentualnie, przy bardziej skomplikowanych słowach, dopisywać ołóweczkiem wymowę. To był przyspieszony kurs językowy!

Na jednym z wyjazdów poznała Pani swojego męża, również muzyka, z
którym spędziliście razem blisko 40 lat. W trakcie programu The Voice
Senior opowiadała Pani o „Rybce”, który zmagał się z poważną chorobą i zmarł, nie doczekawszy ogłoszenia wyników. To bardzo poruszająca
historia…

Tak naprawdę pojawiłam się w tym programie dzięki Ireneuszowi. To on mnie namawiał, dopingował, mówił, że chce mnie w końcu pokazać światu. Każdy występ dedykowałam jemu. I choć nie mógł zobaczyć, jak odbieram statuetkę, wierzę, że patrzył z góry i cieszył się razem ze mną. Cały czas zresztą czuję jego wsparcie i czułą obecność. Po raz pierwszy spotkaliśmy się 1 kwietnia, w Prima Aprilis. Przyjechałam do miejscowości Braunlage w Niemczech, gdzie w jednym z hoteli mieliśmy grać dla gości. „Rybka” był tam również zatrudniony w charakterze muzyka. Grał na organach. Wyciągałam walizki z samochodu, a on stał na schodach i obserwował. Zastanawiałam się głośno, gdzie będziemy spać, i wtedy powiedział o pokojach dla muzyków, które były na pierwszym piętrze, i wskazał windę. Na co ja odparłam zaczepnie, że z takim brzuszkiem to mógłby trochę pochodzić po schodach. I tak to się zaczęło! Choć nie do końca był w moim typie, już po dwóch tygodniach od przyjazdu byliśmy parą. Zachwyciło mnie jego łagodne, niebieskie spojrzenie. Miałam przeczucie, że to miłość na całe życie. I nie pomyliłam się. Osiedliliśmy się na stałe w Niemczech. Dochowaliśmy się trzech synów. Razem graliśmy i cieszyliśmy się życiem, a kiedy dzieci dorosły, postanowiliśmy wrócić do Polski.

W niemieckiej edycji The Voice Senior doszła Pani do półfinału, w polskiej – była bezkonkurencyjna. Czy to spełnienie marzeń o wielkiej scenie? I czym oba programy różniły się od siebie?

Nigdy nie myślałam o wielkiej karierze. Chciałam po prostu śpiewać. To mnie wypełniało, dawało radość. Wyjazd za granicę dał mi szansę dowartościowania się muzycznie. Czułam, że się rozwijam, że im dłużej śpiewam, tym lepiej poznaję własne możliwości. Nigdy nie miałam nauczyciela głosu. Uczyłam się poprzez pracę. Podpatrywałam, jak śpiewają inne wokalistki, próbowałam, szukałam własnej drogi. Owszem, mój mąż mówił czasem, że gdybyśmy poznali się wcześniej, na innym etapie życia, może udałoby się stworzyć zespół i bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Ale ja czułam się zawsze spełniona. I nie miałam, nie mam potrzeby nikomu niczego udowadniać. Nie startowałam w wielu konkursach, festiwalach, a do programów telewizyjnych poszłam tylko dlatego, że „Rybce” zależało. Jeśli zaś chodzi o porównanie obu edycji, to bardziej podobało mi się w Polsce. Wiadomo, w Niemczech ordnung muss sein, za to my, Słowianie, mamy większe serca, więc atmosfera była dużo cieplejsza.

Jak wygląda taki program od kuchni? Czy na planie można nawiązać
przyjaźnie, czy raczej panuje nastrój ostrej rywalizacji? Który z trenerów był najsurowszy?

Jeśli chodzi o polską edycję, to z powodu pandemii wszystko odbywało się w ścisłym reżimie sanitarnym i dlatego nie miałam okazji poznać wszystkich uczestników programu osobiście. Ci, z którymi byłam w grupie, okazali się bardzo fajnymi ludźmi. Stworzyliśmy coś na kształt rodziny „Voice’owej”. Nie było między nami wyczuwalnej rywalizacji, nie traktowaliśmy siebie śmiertelnie poważnie. Pewnie to kwestia wieku. Każdy z nas już coś przeżył, osiągnął. Nie musimy i nie chcemy rozpychać się łokciami za wszelką cenę. Myślę, że większość z nas potraktowała uczestnictwo w programie przede wszystkim jako świetną zabawę. Przed każdym z etapów (oprócz przesłuchań w ciemno) spotykaliśmy się z produkcją, by zasięgnąć porady, odbyć próbę „na sucho”. Wszyscy trenerzy byli bardzo serdeczni. Znalazłam się w grupie Andrzeja Piasecznego. Od pierwszej chwili była między nami chemia. To przesympatyczny człowiek! Mimo różnicy wieku „Piasek” ma duże doświadczenie muzyczne i
życiowe, a do tego jest wielkim dyplomatą. Na warsztatach często mnie straszył, że da mi po łapach, bo śpiewam nie tak, jak on sobie tego życzy (śmiech). Ale generalnie bardzo wspierał i podtrzymywał na duchu, bo przeżywałam wtedy ciężkie chwile. Mówiąc szczerze, podczas występów myślami byłam w domu, przy umierającym mężu. Chociaż podczas mojej nieobecności miał świetną opiekę, martwiłam się bardzo o niego. Dlatego nie skupiałam się do końca na tym, czy przejdę dalej, czy wygram… W perspektywie utraty najbliższej osoby to naprawdę nie było najważniejsze.

Śpiewając „Black Velvet” pokazała Pani, że jest bezkonkurencyjna. Ale
interpretacja finałowego utworu „I Will Survive” Glorii Gaynor dosłownie wbiła telewidzów w fotel. Tekst – szczególnie w kontekście żałoby – wybrzmiał naprawdę mocno. Kto decydował o repertuarze?

Piosenki wybierał dla mnie mąż. Namawiał mnie, żebym śpiewała te energiczne, że wtedy mogę pokazać pełnię moich możliwości. Bo ja generalnie lubię tzw. snuje. Kołyszące, refleksyjne ballady. Ale jak zwykle „Rybka” miał rację. Oczywiście nie było łatwo stanąć na scenie, przed kamerami, kiedy na drugim planie rozgrywał się dramat. Kiedy śpiewałam „I will survive”, czyli, że przeżyję, dam sobie radę, pójdę naprzód – to był głęboko symboliczny moment. Miałam kluchę w gardle, łzy cisnęły się do oczu, ale… śpiewałam dalej. Czując, że jestem pod skrzydłami Ireneusza.

Jak się Pani czuje w tej chwili? Czy zamieszanie spowodowane wygraną The Voice Senior pomaga przejść okres żałoby, czy przeciwnie – potęguje uczucie pustki, ponieważ nie ma obok największego kibica?

Balansuję między smutkiem a radością. Mam wrażenie, że wszystko ułożyło się tak, jak „Rybka” sobie zaplanował. Cały czas z nim rozmawiam. I kiedy dopadnie mnie strach, i żalę się, że nie sprostam nowym wyzwaniom, niemal słyszę, jak mówi: nie przejmuj się, dasz radę. Mam nadzieję, że go nie zawiodę, ani tych wszystkich słuchaczy, którzy oddali na mnie swój głos i cały czas dopingują, czekają na koncerty, na płytę. W tej chwili jestem jeszcze pod skrzydłami TVP i programu The Voice Senior. Wystąpiłam na koncercie walentynkowym, wzięłam udział w programach „Jaka to melodia” i „Kameralnie z gwiazdą”. Pojawiają się różne propozycje, choć niestety pandemia wiele rzeczy utrudnia albo wręcz uniemożliwia. Generalnie czeka mnie dużo pracy. Cieszę się, ale do przyszłości podchodzę z dużym respektem.

Czytając tysiące pochlebnych komentarzy internautów łatwo można ulec tzw. uderzeniu sodówki, ale Pani to absolutnie nie grozi. Popularność jest przyjemna czy męcząca?

Jak dotąd spotykają mnie same miłe rzeczy. Mogę powiedzieć, że spadła na mnie lawina miłości! Przez kilka pierwszych dni telefon nie przestawał dzwonić, ludzie gratulowali, dziękowali za dostarczenie pozytywnych emocji i radość. Kwiaty, kosze z jedzeniem, torty… Co dwie godziny ktoś pukał do drzwi. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Wzięłam udział w kilku spotkaniach z lokalnymi włodarzami. Otrzymałam przepiękne listy gratulacyjne, kwiaty, a przede wszystkim obietnice współpracy. Zapraszają mnie do radia, telewizji, a nawet proszą o autografy na ulicy. To na pewno dodaje sił. I motywuje do dalszej pracy!

Czy jako Głos Seniora ma Pani jakieś przesłanie dla osób 65+? Co robić, by nie dać się pandemicznej depresji i czerpać radość z życia?

Nie siedzieć w domu i nie biadolić, że życie i świat jest zły. Trzeba szukać pasji, jakiejkolwiek. Czy to dzierganie na szydełku, czy rozwiązywanie krzyżówek. A może gotowanie? Nauka języków obcych? Ja – oprócz śpiewania – maluję obrazy akrylowe. Dbam również o ogródek, hoduję kwiaty. Najważniejsze, by nie siedzieć przed telewizorem, tylko czerpać pozytywną energię z tego, co ciągle oferuje nam życie. Korzystajmy, bo to może być nasze ostatnie 5 minut życia. Nie wiadomo, co będzie jutro. Trzeba żyć tu i teraz. Mimo że noszę w sobie wiele bólu i żalu, że zostałam sama, to jednak próbuję uśmiechać się do życia, bo – jak śpiewa Wojtek Młynarski – „jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy”. Warto o tym pamiętać.

fot. TVP/Archiwum The Voice Senior

Weronika Kwiatkowska, Kurier Plus 1 kwietnia 2021 roku, Nowy Jork.

Share this:

  • Click to share on Twitter (Opens in new window)
  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

Related

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Follow Us

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes