stany wewnętrzne

Menu
  • TEKST
  • FOTOGRAFIA
  • O AUTORCE
Menu

Wierzę w zwierzę

Posted on April 18, 2019 by Weronika Kwiatkowska

Koty przybrały już poranny wygląd.* Leżą rozciągnięte na kanapie. Na ogonach pręgi światła. Gdy przyjrzeć się bliżej widać każdy włos z osobna. Unoszące się do taktu wibrysy. Różowe ucho. Śmieszny płatek skóry/ muszla z żyjącą krwią.** Stoję w progu. Bojąc się naruszyć delikatną tkaninę tej porannej makatki. Wystarczy jeden nieuważny krok, by znerwicowana kotka zerwała się na równe łapy i prosto ze snu wskoczyła w zimną studnię ogródka. W nocy padało i ziemia jest wilgotna. Jeszcze nie wyrosła trawa. Kamienne płyty nie nagrzały się od słońca. Chcę jej oszczędzić traumy nagłych przebudzeń, więc skradam się po cichu.

Cecyl otwiera lewe oko. Wygląda jak krokodyl wygrzewający się na piasku. Zaraz wyciągnie łapę w geście powitania i przeciągając się rozkosznie, ziewnie. A potem podrepta za mną do kuchni i zażąda śniadania. Kiedy będę napełniać miski, poczuję, że ktoś mi się bacznie przygląda. Zza futryny wychynie drobna główka Pani Matki. Dzika kotka, która jeszcze całkiem niedawno uciekała przez płot gdy tylko otworzyliśmy okno, dzisiaj jest stałą rezydentką. Mieszka na krześle pod stołem. Nocą przenosi się na kanapę. Można ją czasem spotkać w okolicach łazienki. A gdy się zapomni, bywa, że odwiedzi położone w drugiej części mieszkania sypialnie. Rozgląda się wtedy niepewnie i szybko umyka, gdy tylko ktoś się poruszy. Ciągle jest nieufna. Nie lubi dotyku. Gdy próbujemy ją pogłaskać, drży i napina się jak struna. Bywa, że zasyczy. Prychnie. Zawsze patrzy najpierw w oczy, a później na nogi. Jakby wiedziała, że stamtąd może nadejść cios. Że człowiek potrafi kopnąć.

Często myślę o tym, co ją spotkało w tym krótkim kocim życiu. Czy urodziła się na ridgewoodzkim podwórku z dzikiej matki, czy ktoś ją wyrzucił z domu na wieczną poniewierkę? Zanim postaraliśmy się o zabieg sterylizacji, Pani Matka co roku rodziła kocięta. Dobrze pamiętam ostatni raz. Dzieci przyszły na świat dwa domy dalej. Sąsiadka przybiegła z wiadomością, że kotka zaszyła się w jakiejś szopce u niej na podwórku i kocięta są już na świecie. Za kilka dni usłyszeliśmy ciche popiskiwanie. Okazało się, że Pani Matka wraz z przychówkiem zdecydowała się zamieszkać na naszym ogródku. Całą noc musiała przenosić kocięta, bo nad ranem usłyszeliśmy ciche popiskiwanie. Za pniem dzikiej brzoskwini, w zadaszeniu z metalowych palików, na których co roku pną się pomidory i ogórki właściciela posesji, uwiła swoje matczyne gniazdo. Pięć prześlicznych kociaków wędrowało między rabatami. Przynosiliśmy je w wielkim wiklinowym koszyku do domu, by od małego przyzwyczajały się do obecności człowieka. Nie było większej radości niż obserwowanie jak coraz szerzej otwierają – wtedy jeszcze ciągle niebieskie- oczy i przyglądają się światu.

Pierwsza do adopcji została oddana Tola. Z całej piątki była najpiękniejsza. Biała, z brązowo-szarymi łatami i zgrabnym, wąskim noskiem. Potem George, który dostał imię po byłym prezydencie USA, bo podobnie jak on, miał spojrzenie wyzute z głębszej myśli. Po adopcji okazało się, że jest Martynką. Nowi właściciele przysyłali zdjęcia, na których szaro- biały kotek leżał na różowych poduszkach obszytych falbankami i paradował we wrzosowej obroży na szyi. Gdy Martynka nieco wyrosła, okazało się, że pod ogonem pojawiły się dwa dorodne cojones i po raz trzeci musi zmienić płeć. Najbardziej żal było rozstawać się z ostatnią kotką. Niby zwyczajna. Szara. Pręgowana. Z nakrapianym brzuszkiem i czarnymi stópkami. Ale miała coś ujmującego w sposobie bycia, jakąś łagodność, czułość.

Tola
George/ Martynka

 

Kiedy Pani Matka zorientowała się, że kocięta po kolei znikają z ogrodu, postanowiła się wyprowadzić. Z dwójką ostatnich uciekła za płot. Przez kilka dni nie pokazywała się pod oknem. Pracowałam od rana do wieczora i kiedy wracałam do domu było już za późno, by szukać zaginionych. Minął tydzień, dla małych kotów- wieczność. Zaopatrzyłam się w surową wątróbkę, wyszłam przez okno (bo przez piwnicę nie dało rady), podeszłam pod płot i zaczęłam nawoływać. Pojawiła się Pani Matka, a wraz z nią para pręgowanych. Zauważyłam, że stały się płochliwe, nieufne. Uciekały, gdy tylko próbowałam się zbliżyć. Zostawiłam jedzenie i pobiegłam do właściciela yard’u, u którego zamieszkały. Mężczyzna nie mówił po angielsku i nie wyglądał na zadowolonego, kiedy tłumaczyłam mu, że muszę wyłapać nieletnie, bo za chwilę będziemy mieć na kwadracie kolonię bezdomnych. W końcu dał się przekonać i razem ze mną, na czworakach, buszował w krzakach, żeby złapać rozbrykane rodzeństwo. Włożyłam rozkrzyczane do wełnianej czapki i zaniosłam do domu. Nakarmiłam. Umyłam pod kranem. A potem ułożyłam na elektrycznym kocu. Zasnęły, przytulone do siebie.

Dziewczynkę z nakrapianym brzuszkiem zaadoptowała rodzina z dziećmi i psami. Bella- bo tak ją nazwali- zakochała się w jednym z czworonożnych przyjaciół i nowa kocia mama co rusz przysyłała zdjęcia, na których kotka wtulona w psie futro, śpi snem niewiniątka. Siada mi na ramieniu jak papuga- pisała zachwycona opiekunka. Gdy wracamy z pracy na powitanie podskakuje tak samo jak nasze psy- donosiła. Ostatnia z podwórkowej gromady znalazła dobry, kochający dom.

 

*

16 kwietnia minęły trzy lata odkąd Cecyl postanowił z nami zamieszkać. I wywrócić spokojne, bezkotne życie do górki łapami. Od tego momentu wszystko się zmieniło. Dlatego mogę powtórzyć za profesor Marią Janion: Z przyjemnością czytam i rozmyślam o zwierzętach, o psie, którego nigdy nie miałam, o tym, co powiedział kot odwiedzający dom mojego brata. Dawniej zwierzęta należały do tych mało istotnych spraw. Teraz wiem, że zwierzęta są piękne […]

I ważne.

 

 

 

*Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata.
**Zbigniew Herbert, Różowe ucho.

1 thought on “Wierzę w zwierzę”

  1. Grazyna says:
    April 18, 2019 at 5:03 pm

    Powtarzam za Adelka jak zwykle swietne

    Reply

Leave a Reply Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

©2021 stany wewnętrzne | Theme by SuperbThemes